Oczywiście, że nie naraz, bo chociaż w kwietniu – jak wynika z zapowiedzi Michała Dworczyka, pełnomocnika rządu ds. Narodowego Programu Szczepień – ampułki mają wlewać się do Polski szerokim strumieniem, to nie da się ich podać jednocześnie kilkunastu milionom ludzi. Do 26 marca, czyli mniej więcej do końca pierwszego kwartału, podano 5 594 790 dawek, z czego drugą otrzymało niecałe 2 mln osób (według danych Ministerstwa Zdrowia – 1 928 782). W wypadku szczepionek AstraZeneki odstęp jest dłuższy niż po podaniu preparatów z mRNA Pfizera i Moderny, więc zwieńczenie całego cyklu wydłuża się do kilku miesięcy. Ale i tak obecne punkty szczepień pracują już na granicy wydolności, a resort zdrowia nie rozpisał do tej pory nowego konkursu dla placówek leczniczych chętnych włączyć się do programu (obiecano poluzowanie kryteriów naboru; szczegóły mamy poznać w nadchodzącym tygodniu).
Tymczasem lekarze rodzinni z Porozumienia Zielonogórskiego zaapelowali do rządu, aby wobec wielu odmów przyjęcia szczepionki firmy AstraZeneca udostępnić ją wszystkim chętnym, bez oglądania się na sztywny harmonogram. I wydaje się, że z punktu widzenia władzy publicznej, która odpowiedzialność za walkę z pandemią coraz jaskrawiej zrzuca z siebie na innych, takie rozwiązanie byłoby najprostsze. Premier Mateusz Morawiecki z radością wystąpiłby pewnie na konferencji prasowej, oznajmiając zamkniętym w domach rodakom: „Mamy dla was świąteczny prezent – upragnione szczepionki! Od dziś niech szczepi się każdy, kto chce”. I co, myślicie, że wszyscy powinni się cieszyć?