Grzechy naiwnych ekologów
Grzechy naiwnych ekologów. Ta książka wywołała zażartą wojnę domową
Amerykanin Michael Shellenberger, autor wydanej właśnie po polsku „Apokalipsy nie będzie! Dlaczego klimatyczny alarmizm szkodzi nam wszystkim”, nie jest, co mógłby sugerować tytuł tego dzieła, klimatycznym denialistą. Wręcz przeciwnie, to działacz niewątpliwie zasłużony na polu ochrony środowiska naturalnego i klimatu (zdobył tytułu „Hero of The Environment” magazynu „Time” w 2008 r.). A jednak postanowił opisać grzechy swojego „ekoplemienia”.
Religia końca świata
Głównym przesłaniem autora jest bowiem teza, jakoby znacząca część debaty o ratowaniu świata została dziś skonsumowana przez świecką i millenarystyczną religię „końca czasów”. Ideologię, która odrzuca naukę, fakty i sprawdzone rozwiązania, opierając się zamiast tego na dogmatach i rytuałach, utracie wiary w ludzką sprawczość i sens postępu naukowego. W książce obrywa się wielu ekoorganizacjom, a Shellenberger ma niewątpliwie rację, krytykując Rogera Hallama (założyciela ruchu Extinction Rebellion), który w telewizji BBC próbował przekonywać, że zbliżający się kataklizm klimatyczny będzie wkrótce kosztował życie 6 mld ludzi. Choć nasza sytuacja ekologiczna nie jest godna pozazdroszczenia, to wieszczenie tak czarnych scenariuszy jest nie tylko anaukowe, ale i wysoce demoralizujące.
Zarzuty autora są też zrozumiałe, gdy przeanalizujemy dorobek światowych ekoortodoksów w kwestii np. zwalczania niskoemisyjnej energetyki jądrowej. Korzeniem tych sprzeciwów był dla wielu z nich strach przed tanią i powszechnie dostępną energią jądrową, która ludzkości miałaby umożliwić dalsze dewastowanie przyrody. W tych lękach pobrzmiewają przemyślenia XIX-wiecznego ekonomisty Thomasa Malthusa (więcej o nim w POLITYCE 51–52/14), m.in. sprzeciwiającego się pomocy biednym w obawie przed dalszym wzrostem populacji.