Sytuacja, w której jeden człowiek zostaje zainfekowany jednocześnie dwoma wariantami SARS-CoV-2, nie powinna być już dzisiaj niczym zaskakującym nawet dla laików. Nie ma w tym nic zdumiewającego, gdy w danej populacji krąży więcej niż jedna wersja koronawirusa. A dodajmy, że gdyby ktoś zechciał literami greckimi nazwać wszystkie poznane jego warianty, to jeszcze by na dobre nie zaczął, a już skończyłby się alfabet. Zainteresowanych odsyłam do ewidencji prezentowanej chociażby na stronie PANGO Lineages.
Litery greckie służą nazywaniu tylko tych wersji SARS-CoV-2, które w ten czy inny sposób wyróżniają się i mogą stanowić dodatkowe ryzyko epidemiologiczne. Najistotniejsze są oczywiście warianty alarmowe, tzw. variants of concern, które dzięki podwyższonej transmisyjności potrafią stać się dominantami. Dochodzenie do przewagi nad poprzednio panującymi wersjami SARS-CoV-2 zajmuje im jednak pewien czas i to właśnie podczas takiej „przepychanki” najłatwiej wykryć przypadki osób zainfekowanych jednocześnie więcej niż jednym wariantem. W literaturze naukowej opisano m.in. koinfekcję wariantem alfa i beta czy alfa i delta. Dla odmiany w Brazylii udało się wykryć u jednego pacjenta wariant B.1.1.28 i B.1.1.248 – te wersje wirusa nie doczekały się liter greckich, więc przypadek nie przyciągnął większej medialnej atencji.
Czytaj także: Omikron kontra szczepionki i nasza odpowiedź komórkowa. Jakie mamy szanse?
Koinfekcje dwoma wariantami SARS-CoV-2 to nic szczególnego
Teraz, kiedy na falę zakażeń wywołanych wariantem delta nakłada się kolejna, związana z wariantem omikron, należy się spodziewać doniesień o jednoczesnej infekcji oboma z nich. O pierwszych takich przypadkach doniesiono niedawno w Hiszpanii i to one doczekały się nazwy „delmikron”. A zatem nie jest to robocza nazwa nowego wariantu SARS-CoV-2, a jedynie nośny – i ukuty w mediach – termin oznaczający jednoczesne zainfekowanie wariantem omikron i delta.
Czy takie zdarzenie może wiązać się z dodatkowym zagrożeniem dla pacjenta? Możemy jedynie spekulować. By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba byłoby zgromadzić najpierw reprezentatywną liczbę udokumentowanych przypadków takich koinfekcji. W praktyce to mało realne, bo większość z nich nie zostaje wykryta. Dlaczego? Po pierwsze, ich identyfikacja wymaga skierowania próbki wymazu na analizę całego genomu, która pozwoli określić dokładnie, który wariant (bądź warianty) spowodował infekcję. Po drugie, trzeba jeszcze mieć trochę szczęścia, by wykryć dwie odmienne wersje SARS-CoV-2. Warto w tym miejscu dodać, że Polska wykonuje żenująco mało badań tego rodzaju. Choć możemy obecnie w kraju mieć przypadki jednoczesnego zakażenia wariantem omikron i delta, to ich wykrycie przypomina raczej szukanie igły w stogu siana.
Czytaj także: Prognoza grupy MOCOS. Do Polski nadchodzi omikron
Czy spotkanie obu tych wariantów w organizmie człowieka może prowadzić do powstania wirusowej hybrydy, która byłaby wybitnie transmisyjna jak omikron i klinicznie niebezpieczna jak delta? Na nasze szczęście wirusy nie kopulują ze sobą, wydając potomstwo będące krzyżówką ich materiału genetycznego. Co więcej, genomy koronawirusów mają postać jednego odcinka RNA, w odróżnieniu choćby od wirusów grypy, u których występuje on w segmentach. Dlatego gdy jedną komórkę zakazi więcej niż jeden wirus grypy, może dojść do genetycznej reasortacji, która polega na wymianie jednego bądź kilku fragmentów jednoniciowej RNA. Zjawisko to nie zachodzi natomiast u koronawirusów i to m.in. dlatego (są jeszcze inne przyczyny) mutują wolniej niż wirusy grypy.
Wirus Frankensteina tylko w filmach science fiction
O ile genetyczna reasortacja u SARS-CoV-2 nie ma miejsca, o tyle teoretycznie możliwe jest inne zdarzenie rekombinacyjne. Może zajść wyłącznie pod warunkiem, że dwa warianty zainfekują jednocześnie tę samą komórkę i w tym samym momencie będą namnażać w niej swój materiał genetyczny. Wówczas istnieje możliwość, że enzym, którego rolą jest syntetyzowanie wirusowego RNA, będzie przełączał się z jednej matrycy genomu na drugą. Czy taka rekombinacja musi prowadzić do powstania „wirusa Frankensteina”? Raczej w filmach science fiction. W większości przypadków takie zdarzenie nie będzie miało jakiegokolwiek wpływu na właściwości wirusa, a w niektórych może być nawet dla niego szkodliwe. Nie spowoduje też dramatycznych, a jedynie drobne zmiany w genomie.
Ryzyko, że w ogóle do takiej sytuacji dojdzie, rośnie w przypadku pacjentów z deficytami odporności, w organizmie których wirusy z zasady bytować mogą dłużej. Co ciekawe, wariant omikron ma w genomie insercję, czyli wstawienie krótkiej sekwencji, która znana jest z genomu ludzkiego alfakoronawirusa 229E powodującego sezonowe przeziębienia. Możliwe więc, że to rezultat rekombinacji u pacjenta zakażonego jednocześnie 229E i SARS-CoV-2, który z powodu deficytu odporności zmagał się bardzo długo z jednym i drugim patogenem. Tyle w temacie koinfekcji.
Czytaj także: Alfa, delta, teraz lambda? Warianty koronawirusa w natarciu
Deltakron to delmikron?
Co natomiast ma kryć się pod hasłem „deltakronu”? Otóż cypryjscy badacze donoszą o wykryciu 25 przypadków infekcji wariantem SARS-CoV-2, który ma mutacje obserwowane w genomie delty i omikrona. Jego sekwencje zostały zgłoszone 7 stycznia do GISAID, globalnej bazy wariantów koronawirusa. Niemal natychmiast pojawiły się uzasadnione merytorycznie wątpliwości cenionych wirusologów, czy jego wykrycie nie jest efektem nieprawidłowej analizy próbki, w której np. współwystępowały oba warianty (na skutek koinfekcji), bądź wręcz laboratoryjnego zanieczyszczenia. Faktycznie, jeżeli przy użyciu tego samego urządzenia analizować będziemy próbki, w których współwystępują różne warianty SARS-CoV-2, możemy uzyskać sekwencje, które wyglądają, jakby pochodziły od zupełnie nowej wersji wirusa, choć w rzeczywistości będzie to mieszanka sekwencji różnych jego wariantów.
Dr Leonidos Kostriki z Uniwersytetu Cypryjskiego zarzeka się w oświadczeniu przekazanym Bloombergowi, że badanie przeprowadzono w sposób prawidłowy, a podobną do deltakronu sekwencję genomową mieli niedawno zgłosić badacze z Izraela. To wszystko wymaga jeszcze starannej i niezależnej weryfikacji, a przede wszystkim wykluczenia błędów metodologicznych w trakcie analizy. Możliwe bowiem, że deltakron to w praktyce… delmikron, czyli nic szczególnego w czasach, gdy na falę zakażeń wariantem delta nakłada się kolejna związana z infekcjami wariantem omikron. Ze wstępnymi wnioskami warto wstrzymać się co najmniej do najbliższego weekendu, kiedy cypryjscy naukowcy mają pokazać rzekome dowody świadczące o tym, że deltakron nie jest zwykłym artefaktem.
Czytaj także: Made in USA, czyli nowe warianty SARS-CoV-2
Tymczasem nagłówki niektórych polskich i zagranicznych mediów grzmią o rzekomej fuzji obu wariantów w jeden. Na litość, warianty SARS-CoV-2 nie mogą nagle się połączyć i utworzyć wersji będącej ich mieszanką. Nie mogą też ze sobą kopulować, dając potomstwo będące hybrydą jednego i drugiego rodzica. Wspomniane zdarzenia rekombinacyjne u koronawirusów są bardzo rzadkie, wymagają spełnienia określonych warunków (chociażby zainfekowania tej samej komórki w tym samym momencie) i mają charakter losowy. Pomijając już omówione wątpliwości co do prawidłowości analizy przeprowadzonej przez cypryjskich badaczy, łączenie nazw dwóch wariantów w jeden prowadzi do społecznych wyobrażeń o wirusach, które nie mają nic wspólnego z ich ewolucją.
To, co budzi niepokój, to coraz częstsze komunikowanie doniesień naukowych poprzez media. I winę ponoszą tu sami badacze, którzy w dobie pandemii w ten sposób chcą zapewnić sobie rozgłos. Niektórym udaje się to z dobrym skutkiem, a inni są tylko przelotnymi gwiazdkami. Na przykład prof. Ituro Inoue, który stwierdził jakiś czas temu, nie prezentując żadnych dowodów naukowych na podparcie swojej tezy, że wariant delta unicestwił się w Japonii sam na skutek katastrofalnej mutacji. Ot, niedorzeczna, ale chwytliwa sensacja, o której świat już zdążył zapomnieć.