Czy to w mediach społecznościowych, czy też w tych klasycznych, papierowo-telewizyjno-radiowych, o zachowaniach przyjaznych środowisku zwykle mówi się w kategoriach „poświęceń dla klimatu” i „niezbędnych wyrzeczeń”. Na myśl przychodzą cierpiętnicy odmawiający sobie frajdy zakupów, męczący się pociągiem, kiedy mogliby przecież szybciutko samolotem, czy też umartwiający kubki smakowe dietą bezmięsną. Nauka sugeruje jednak, że takie stereotypy są w duże mierze błędne.
Badania przeprowadzone od Szwecji i Niemiec po Meksyk, Chiny i Kanadę wykazują, że działania proekologiczne zwykle idą w parze z poczuciem satysfakcji życiowej. – To zupełnie zmienia to, jak powinniśmy myśleć o [proekologicznych] kampaniach, oświadczeniach czy polityce rządu – mówi Tim Kasser, profesor psychologii na Knox College w amerykańskim Illinois i autor prac naukowych o szczęściu, materializmie i zielonym stylu życia.
Kojenie ekolęków
W 2020 r. zawartość dwutlenku węgla w atmosferze osiągnęła poziom 412,5 ppm, pierwszy raz od ok. 3 mln lat, do czego przyczyniła się działalność człowieka: nasz rozszalały zakupoholizm, rosnący apetyt na mięso, żądza egzotycznych podróży. Oczywiście tego typu zachowania są przywilejem – i problemem – mieszkańców krajów rozwiniętych, gdy w tym samym czasie miliony ludzi z innych zakątków planety zmagają się z głodem, brakiem dachu nad głową czy walczą o przeżycie.
Większość Polaków kondycja planety zdecydowanie martwi. W sondażu CBOS z 2018 r. aż 68 proc. rodaków przyznało, że stan środowiska naturalnego w naszym kraju jest dla nich powodem do niepokoju, a 60 proc. uważa, że zmiany klimatu będą stanowić w najbliższych latach „wielki problem”. Psychologowie coraz częściej przyjmują w swoich gabinetach pacjentów dotkniętych ekolękiem i depresją klimatyczną, co w ekstremalnych przypadkach może prowadzić choćby do rezygnacji z posiadania dzieci, żeby nie skazywać ich na żywot na płonącej planecie (w USA taką motywację deklaruje już co czwarty bezdzietny).