W poniedziałek pogoda w Polsce była trochę jak z katastroficznego filmu. Zaczęło się na północnym zachodzie kraju: bardzo silny front płynący z północnych Niemiec, a właściwie zapowiedź frontu, pojawił się w zachodnio-pomorskim i pędził w stronę południowo-wschodnim. Szybko. Wziął się z dużej różnicy temperatur i ciśnień na stosunkowo niewielkim obszarze. To tzw. front szkwałowy, czyli linia, do której dochodzą ogromnie porywiste wiatry biorące się z prądów zstępujących w burzy. Bo w istocie z taką przesuwającą się szybko burzą mieliśmy do czynienia. W wielu miejscach słychać było w Polsce grzmoty, a nawet widać było błyskawice. W styczniu. Taki front szkwałowy często wytwarza też coś, co się nazywa wałem szkwałowym – to z kolei specyficzna chmura przypominająca kształtem klin lub taran, usytuowana horyzontalnie. Jest przytwierdzona do podstawy głównej chmury burzowej, zwykle cumulonimbusa. Niesie silne opady deszczu, gradu lub śniegu. I wał szkwałowy też mieliśmy.
Tak było w poniedziałek nad Polską. Najpierw bardzo silny wiatr, porywisty, nawet do 100 km/godz. Potem potężna, szybko przesuwająca się formacja chmur, która wywołała niemal ciemność i gwałtowne opady krupy śnieżnej, gradu, a w końcu śniegu. A potem spokój, przejaśnienie i w wielu miejscach nawet piękne słońce. Na szczęście całe to zjawisko było lokalnie krótkotrwałe, ponieważ front szkwałowy przesuwał się bardzo szybko. Szkwały to zjawiska krótkotrwałe w danym obszarze, które mogą przesuwać się dalej. Tak właśnie było.
Czytaj też: Dlaczego grożą nam coraz częstsze nawałnice i powodzie?
Szkwał w styczniu
Fakt, że takie prądy szkwałowe się pojawiają, nie jest niczym dziwnym. Niezwykłe natomiast jest to, że obecny pojawił się w styczniu. To raczej okres letni – pora dużych upałów, szybkiej zmiany ciśnienia i temperatury – sprzyja takim zjawiskom. Zimą są one wyjątkowe. Chociaż nie powinniśmy się bardzo dziwić: zmiany klimatyczne, które dotyczą całej Ziemi, będą generować coraz więcej zjawisk rzadkich. Zaburza się cyrkulacja atmosferyczna, północ planety ociepla się w zastraszającym tempie, granice pór roku przesuwają się, cały klimat ziemski zaczyna mocno wariować. Zimy zaczynają się później – już nie styczeń, lecz luty jest w naszej szerokości miesiącem najzimniejszym, już nie lipiec, a sierpień stał się najcieplejszy latem itd. Front szkwałowy przeszedł. Na najbliższe dni zapowiadana jest raczej ładna i spokojna pogoda wyżowa – bardzo rośnie ciśnienie – czyli z lekkim mrozem i słońcem.
Całe szczęście na strachu, przerwach w dostawie prądu i silnej śnieżycy się skończyło. Ale to nie powinno uśpić naszej czujności. Atmosfera to układ niezwykle dynamiczny i zaburzony może przynieść wielkie katastrofy i ogromne zniszczenia. Już takie widzieliśmy nie raz i powinniśmy się przyzwyczaić.
Czytaj także: Co ma do zimy w Polsce Ocean Indyjski?