Deprecjonując wartość żywej filozofii przeczy się historii filozofii. Już Platon uważał, że filozofią należy zajmować się od najmłodszych lat. A do Platona można mieć zaufanie, bo jak wiadomo Platon nie skończył filozofii na uniwersytecie, a mimo to filozofię stworzył.
Wykładowcy często narzekają na studentów, że nie potrafią tego lub tamtego, że współczesna młodzież niczym się nie interesuje. Narzekanie w akademickim towarzystwie jest wręcz w dobrym tonie. Krytyka nie jest bezpodstawna, potrzeba jednak nie krytyki, lecz wspólnej pracy u podstaw. Nie wątpię w wartość czytania traktatów Platona, Hume’a, Kanta czy Nietzschego – to piękne owoce kultury europejskiej. Ale po te owoce młody człowiek nie sięgnie, jeśli nie przystawimy mu drabiny. Wykładowcy sądzą, że wartość książek jest oczywista, ale myślą tak tylko dlatego, że nigdy nie grali w Game Boya.
Dwie starsze panie. Jednej umiera mąż, drugiej piesek – która cierpi bardziej? Większość pytanych przeze mnie osób odpowiada, że bardziej cierpi ta, która straciła męża. Waga naszego cierpienia nie zależy jednak od tego, co tracimy, lecz od naszego stosunku do przedmiotu utraty.
Nasze dzieci uprawiają żywą filozofię - pytają o sens życia, ale my nie podejmujemy tego dialogu, uważamy to za zbyt dziecinne.
Do dyskursu filozoficznego w Polsce zwykło się dopuszczać osoby, które odebrały wykształcenie filozoficzne, a najczęściej tylko tych, którzy posiadają tytuły naukowe. Filozofowanie dzieci traktowane jest z przymrużeniem oka. Dzieje się tak m.in. dlatego, że filozofię w Polsce pojmuje się jako wykład historii filozofii, zapominając o prostym, lecz istotnym rozróżnieniu na historię filozofii i filozofię żywą. W rezultacie filozofia żywa – zwłaszcza żywe filozofowanie dzieci – uchodzi za pozbawioną większej wartości.
Polityka
19.2007
(2603) z dnia 12.05.2007;
Ludzie;
s. 95
Reklama