Ostatnie dwa sezony infekcji dróg oddechowych w Polsce, trwające od jesieni do wiosny, mijały pod znakiem pandemicznych obostrzeń. Tłumiły one rozprzestrzenianie się wielu różnych patogenów, w tym wirusów grypy i syncytialnego wirusa oddechowego (RSV). Ale w zamian zmniejszyły się populacyjne poziomy odporności na te patogeny. W przypadku grypy mogliśmy nadrobić szczepieniami, gdyby tylko zainteresowanie nimi nie było tak żenująco niskie. Wchodząc więc w obecny sezon niemal frontem do patogenów, musieliśmy liczyć się z gwałtownym wzrostem infekcji dróg oddechowych. Mierzymy się ze zjawiskiem, które roboczo można by nazwać epidemią wyrównawczą.
Czytaj też: Grozi nam twindemia? Warto zaszczepić się na grypę
Podejrzewamy grypę, rzadko ją potwierdzamy
Warto jednak podkreślić, że system diagnozowania i ewidencjonowania różnych zakażeń dróg oddechowych jest w Polsce niedołężny. Testowanie w kierunku infekcji RSV było rzadkością, a większość przypadków grypy rozpoznawano jedynie z objawów. To dlatego lwią część statystyk grypowych, które podaje Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Instytut Badawczy, stanowią przypadki podejrzenia zachorowania, a nie infekcji potwierdzonej laboratoryjnym testem. A przecież grypa, covid-19 i RSV często mogą powodować podobne objawy i być trudne do rozróżnienia tylko na ich podstawie, zwłaszcza w początkowej fazie infekcji. Jest więc niemal pewne, że obecne dane dotyczące grypy są przeszacowane, bo wliczają się do nich częściowo również zakażenia koronawirusem i RSV. Z kolei niedoszacowane są przypadki covid-19, bo testów diagnostycznych (a ich wyniki zgłaszane są do systemu) wykonuje się znacznie mniej niż w przeszłości.
To fakt, że infekcje dominującym wciąż omikronem są łagodniejsze i złagodzone jeszcze dzięki immunizacji, którą osiągnięto po przechorowaniu i szczepieniach skutecznymi preparatami (kto nie wierzy, niech zapozna się z wymykającą się spod kontroli sytuacją covid-19 w Chinach). Wyzwaniem stały się natomiast inne zakażenia dróg oddechowych – sytuacja jest trudna zwłaszcza na oddziałach pediatrycznych.
A szczyt grypy wciąż przed nami. Wymaga to działań zaradczych. Szkoda tylko, że resort zdrowia, zamiast wyprzedzać fakty, reaguje dopiero, gdy sytuacja jest już rozwojowa. Minister Niedzielski rekomenduje noszenie maseczek w tłocznych miejscach, planuje zabezpieczenie dodatkowych łóżek pediatrycznych i rozmowy na temat zwiększenia dostaw leku przeciwgrypowego, a także zapowiada, że recepty na szczepionkę przeciw grypie będzie mógł wystawiać również farmaceuta, choć jeszcze w maju tego typu rozwiązanie (proponowane przez ekspertów skupionych w Ogólnopolskim Programie Zwalczania Grypy) uważano w resorcie za niepotrzebne. Pod koniec 2022 r. minister ogłosił ponadto, że każda placówka podstawowej opieki zdrowotnej będzie mogła otrzymać bez dodatkowych kosztów szybkie testy różnicujące RSV, grypę i covid-19.
Czytaj też: Ciężka grypa w Polsce. Nie lekceważ kaszlu ani gorączki
Testy antygenowe w wersji combo. Jak działają?
Tego typu testy, określane mianem combo, na aptekarskich półkach w Polsce zaczęły się pojawiać już jesienią – ich cena waha się od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych. Producenci najwidoczniej nie byli głusi na naukowe prognozy i uznali, że w obliczu ogromu rozmaitych infekcji dróg oddechowych tego typu produkty będą cieszyły się dużą popularnością. Zwłaszcza że wiele osób już oswoiło się z ideą samodzielnego wykonywania testów antygenowych rozpoznających SARS-CoV-2. Nic dziwnego, że testy combo zaczęły szybko znikać z półek.
Testy combo opierają się na tej samej immunochromatograficznej metodzie, którą stosuje się w przypadku testów antygenowych covid-19. W skrócie: trzeba wykonać wymaz z obu nozdrzy, a następnie umieścić patyczek wymazowy w roztworze buforowym. Po nakropleniu go w odpowiednie okienka kasetki testowej zaczyna on przepływać po dwóch albo trzech pasach. Znajdują się na nich przeciwciała przeciw białku nukleokapsydu poszczególnych wirusów: grypy typu A i/lub B (testy niektórych producentów pozwalają na ich zróżnicowanie), RSV i SARS-CoV-2.
Na każdym pasie znajdziemy pole kontrolne (oznaczone jako „C”) – wybarwienie oznacza po prostu, że test działa prawidłowo – oraz pola testowe (oznaczone jako „T”) – pojawienie się w nich czerwonej linii świadczy o obecności białka danego wirusa i potwierdza infekcję. Wykonanie takiego testu zajmuje kilka minut – według instrukcji wynik należy odczytać po kwadransie, ale na ogół linia potwierdzająca infekcję pojawi się znacznie szybciej.
Czytaj też: Szczepienia na covid dla maluchów. Uchronią przed potrójną demolką?
Negatywny wynik nie wyklucza infekcji
Czy takie testy są skuteczne w wykrywaniu i wykluczaniu infekcji? Dobrą wiadomością jest to, że jeżeli są prawidłowo wykonane, to prawie nigdy nie dają wyników fałszywie dodatnich. Gdy w polu „T” pojawi się kreska, możemy być niemal pewni, że jesteśmy zainfekowani konkretnym wirusem. Oczywiście nie wyklucza to możliwości współzakażenia innym, nieujętym w teście patogenem.
Warto jednak wiedzieć, że zdolność wielu testów antygenowych do wykrywania zakażenia SARS-CoV-2 zmniejszyła się wraz z pojawieniem się omikrona. W ulotce obecnie dostępnych testów combo nie znajdziemy informacji, czy zostały do niego dostosowane. Ograniczeniem jakichkolwiek testów antygenowych jest właśnie ryzyko uzyskania wyników fałszywie ujemnych – wykluczających infekcję danym patogenem mimo jej występowania w organizmie. Wcześniejsze doświadczenia z testami antygenowymi wskazują, że to metoda najdokładniejsza, gdy jest stosowana u osób z objawami choroby, szczególnie w czasie pierwszego tygodnia od ich pojawienia się. Ale nawet wykonanie testu w tym okresie i uzyskanie wyniku negatywnego nie daje pewności, że nie jesteśmy zakażeni.
Czytaj też: Uniwersalna szczepionka na grypę. To przełom w walce z wirusem
Farmaceuci chcą testować w aptekach
Pomimo pewnych wad pomysł wprowadzenia testów różnicujących do placówek podstawowej opieki zdrowotnej należy uznać za trafiony. Niektórzy lekarze zaczęli się w nie zaopatrywać na własny koszt, odkąd są dostępne na polskim rynku. Wdrożenie ich na szerszą skalę powinno wspierać kulejący system ewidencji infekcji wirusowych w naszym kraju. To ważne dla lepszego zrozumienia dynamiki epidemiologicznej różnych patogenów. Wielu farmaceutów jest zdania, że możliwość przetestowania pacjentów powinna zostać jak najszybciej wdrożona również w aptekach. Mogłoby to odciążyć i tak nadwerężony system opieki zdrowotnej, skrócić czas wizyt lekarskich i umożliwić medykom skupienie się na leczeniu pacjentów z już potwierdzoną infekcją.
Różnicowanie przyczyny zachorowania jest ważne także po to, by wdrożyć u pacjenta odpowiednią terapię. W przypadku szybkiego wykrycia grypy można stosować leki przyczynowe będące inhibitorami neuraminidazy wirusa. Ograniczają one ciężkość przebiegu choroby, zmniejszają ryzyko hospitalizacji i wystąpienia poważnych powikłań poinfekcyjnych. Ich zastosowanie jest jednak bezcelowe, jeżeli pacjent jest zakażony RSV albo koronawirusem.
Istnieje też szansa, że wykorzystanie szybkich testów combo w placówkach opieki zdrowotnej pozwoli ograniczyć przepisywanie „na ślepo” antybiotyków, które z założenia są przecież lekami o działaniu przeciwbakteryjnym, a nie przeciwwirusowym. To ważne, bo nieuzasadnione przepisywanie tych środków sprzyja upowszechnianiu się szczepów bakterii opornych na antybiotyki. To z tego powodu coraz więcej chorób bakteryjnych okazuje się trudnych w leczeniu. Oporność na antybiotyki generuje dodatkowe koszty w opiece zdrowotnej, wydłuża czas hospitalizacji, zwiększa ryzyko poważnych powikłań i śmiertelność w wyniku infekcji.
Czytaj też: Mamy chaos nawet ze szczepionkami na grypę
Czujesz się źle? Zostań w domu!
A co jeśli chcielibyśmy kupić taki test w aptece i wykonać go samodzielnie w domu? Po pierwsze, pamiętajmy, by na godzinę przed badaniem unikać jedzenia, picia, palenia papierosów i mycia zębów, bo czynniki te mogą wpłynąć na wiarygodność wyniku.
Po drugie, nie zapominajmy, w jakim celu taki test wykonujemy. Oczywiście, niektórzy będą chcieli przetestować się z ciekawości. Inni natomiast po to, by wykrytą samodzielnie infekcję skonsultować z lekarzem, chronić przed nią innych i oszczędzać organizm. Gorzej, jeśli po uzyskaniu wyników negatywnych uznalibyśmy, że skoro wykluczyliśmy infekcję wirusami grypy, RSV i SARS-CoV-2, to możemy, mimo kaszlu lub gorączki, pójść do pracy albo wysłać do szkoły naszą pociechę. Tymczasem żelazna zasada odpowiedzialności za zdrowie innych osób stanowi: jesteś chory, zostań w domu.
Czytaj też: RSV, dobrze znany nieznajomy. Zbiera żniwa wśród dzieci