Edukacja do operacji
Studia medyczne po rządach PiS: pomieszanie z poplątaniem. Jak to uzdrowić?
PAWEŁ WALEWSKI: – Czy zgodziłby się pan, aby funkcję prodziekana na wydziale lekarskim w pańskim uniwersytecie objął absolwent, który studia medyczne skończył zaledwie rok temu?
PIOTR PONIKOWSKI: – Nie sądzę, aby społeczność naszej uczelni zaakceptowała taki wybór.
Młody lekarz, który nie miał nawet prawa wykonywania zawodu, otrzymał powołanie na to stanowisko w jednej ze szkół wyższych w Zagłębiu, która otworzyła w tym roku kierunek lekarski.
Obowiązki dziekanów i prodziekanów wymagają doświadczenia. Oczywiście nie muszą to być ludzie w moim wieku, wręcz nie powinni, natomiast nie można obejść się bez pewnych zdolności dydaktycznych i organizacyjnych. Dlatego nie wyobrażam sobie, aby pełnił taką funkcję ktoś, kto wcześniej nie miał okazji nauczać studentów.
Jak dziś zostaje się studentem, by móc być lekarzem?
Trzeba dobrze zdać maturę, najlepiej na poziomie rozszerzonym i z przedmiotów kierunkowych, takich jak biologia czy chemia. W uczelniach publicznych rekrutacja jest ujednolicona, ale każda ma możliwość wyboru, na wyniki jakich przedmiotów zdawanych na maturze przez kandydata zwrócić szczególną uwagę. Na preferencyjnych warunkach traktujemy laureatów olimpiad naukowych, oczywiście nie z historii czy języka polskiego, ale biologii, chemii lub fizyki.
Kiedy pan i ja ubiegaliśmy się o indeksy, po maturze zdawaliśmy dodatkowe testy z tych przedmiotów i suma zdobytych punktów dawała prawo rozpoczęcia studiów. Bardzo to krytykowano, że testy nie są wystarczającą rękojmią, by ocenić wartość kandydata. Teraz sama matura wystarczy?
Moim zdaniem też nie. Coraz częściej słyszę postulat, żeby dodać indywidualną rozmowę z kandydatem.
Już 40 lat temu planowano to zrobić.