Paul z planety anarchistów
Paul z planety anarchistów, największy wróg nauki. Nie oszczędzał żadnej świętości
Szanowany magazyn „Science” nazwał go „największym wrogiem nauki”. Będąc wykładowcą filozofii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, Paul Feyerabend (1924–94) wyróżniał się nawet na tle tamtejszego wolnomyślicielskiego i progresywnego kampusu. Był błyskotliwy i obrazoburczy. Rozkwitał w warunkach sporu. Prowadząc seminarium, prowokował doktorantów do stawiania radykalnych tez, a następnie krytykował je bez pardonu.
Jego podopieczni mieli pełną dowolność działania. Mogli rozwijać najbardziej karkołomne idee, ale pod warunkiem że będą bronić ich z sukcesem w otwartej dyskusji. Te burzliwe polemiki wywoływały prawdziwy strach. Bo kiedy Feyerabend dostrzegł najmniejszą nawet lukę w argumentacji, nie miał litości. W tej bezwzględności nie było jednak nic osobistego. Prywatnie był niezwykle ujmujący. Nieraz zdarzało się, że po zajęciach zapraszał na obiad doktorantów i zachęcał do rozwijania koncepcji, które przed chwilą wdeptał w ziemię.
Podczas wykładów był pełen wigoru, choć w czasie wojny został postrzelony w plecy i do końca życia chodził o kulach. Nie oszczędzał żadnej świętości. Pytał, czym nauka różni się od magii? Czy nauka jest jedyną drogą do prawdy? Czy pogoń za prawdą nie odziera nas z indywidualności i intelektu?
TOMASZ TARGAŃSKI: – Dziś coraz trudniej oddzielić dzieło od jego twórcy. Często patrzymy więc na idee przez pryzmat życia filozofów. W przypadku Feyerabenda jest to podwójnie trudne. Bo jak pogodzić dwa obrazy: młodego oficera Wehrmachtu, ochotnika walczącego na froncie wschodnim, z profesorem na jednej z najlepszych uczelni na świecie, który bronił kulturowej różnorodności oraz przestrzegał przed przemocą zachodniej kultury wobec słabszych?
MATTEO COLLODEL: – W przypadku Feyerabenda zarówno ścieżki, którymi biegły jego myśli, jak i część biografii to zagadka.