Noc pod ochroną
Polscy ekolodzy nocy walczą z inwazją światła. „Miasta są już często nie do uratowania”
Przeciętny człowiek idzie po zmroku przez miasto i zachwyca się neonami, iluminacjami, eksponowaniem fasad zabytków przez wycelowane w nie reflektory. Ekolog nocy tymczasem widzi przesadę, marnotrawstwo, bezsensowne nagromadzenie źródeł światła, oślepiające halogeny, łunę, która niweluje nawet piękno księżyca w pełni. Z jego punktu widzenia to nic innego jak zanieczyszczanie środowiska sztucznym światłem.
Miasta są już często nie do uratowania. Prowincja – prędzej. Najpełniej ciemne niebo udało się do tej pory odzyskać w beskidzkiej wsi Sopotnia Wielka, co niedawno podkreślono, włączając ją – jako pierwsze miejsce w Polsce i dziesiąte w Europie – do międzynarodowego grona Dark Sky Community. To efekt wysiłków, które przed mniej więcej dwiema dekadami zainicjował mieszkaniec Sopotni Piotr Nawalkowski, prezes działającego tam stowarzyszenia POLARIS. – Cieszę się, ale w skali kraju jest jeszcze wiele do zrobienia. Niedawno gościliśmy u nas znajomego ze Słowenii, aktywnego działacza tamtejszej społeczności ciemnego nieba. Jego refleksje z wycieczek po Polsce brzmiały często: za dużo, za jasno, bez ładu i składu, oślepia, zamiast rozjaśniać, kto na to pozwolił? – opowiada Nawalkowski.
Można powiedzieć, że z punktu widzenia producentów i sprzedawców produktów oświetleniowych Polska to raj.
Pionierskie wyłączanie
Nawalkowski trafił do Sopotni Wielkiej jako dziecko na początku lat 90. Rodzice, na co dzień mieszkający w Sosnowcu, szukali weekendowej odskoczni. Ich syn zachwycił się niebem, w bezchmurne noce gęsto usianym gwiazdami. Niebo nad Sopotnią było (i jest) to samo co nad Sosnowcem, ale warunki do obserwacji okazały się bez porównania lepsze – wystarczyło zejść z przecinającej wieś drogi, by utonąć w nieprzeniknionej ciemności.