Nie dajmy się zwariować
Za dużo leków, diagnoz depresji, autyzmu i ADHD? Wielki spór w psychiatrii
Po wpisaniu w wyszukiwarkach aplikacji słowa „depresja” pojawia się kilkadziesiąt propozycji. Jedne ją diagnozują (ostrzegamy: raczej udają, że to robią), inne pomagają odnaleźć sens życia. Istnieją podobne programy skierowane do osób zmagających się z lękiem, schizofrenią, zespołem stresu pourazowego, zaburzeniami odżywiania i uzależnieniami. Rozwijająca się branża selfcheckingu (samokontroli stanu zdrowia) wyruszyła na psychiatryczne łowy. Łudząc się, że zaspokoi ważną potrzebę – bo według szacunków ok. 30 proc. mieszkańców globu doświadczy zaburzeń psychicznych w swoim życiu, a dane Światowej Organizacji Zdrowia pokazują, że wielu z nich (do 55 proc. w krajach rozwiniętych i 85 proc. w rozwijających się) nie otrzymuje leczenia, którego potrzebuje, i często szuka pomocy w internecie.
Za dużo autyzmu
Eksperci mówią, że nie należy ufać aplikacjom, które – choć obiecują pomóc w kryzysach psychicznych – nie zostały pod tym kątem ocenione. Szybka interakcja z użytkownikiem – algorytm pyta o nastrój i sugeruje odpowiednie strategie jego poprawy – wygląda na zaletę. Pozornie. Gdy w Australii dokonano przeglądu 82 dostępnych na rynku aplikacji na smartfony dla osób z chorobą afektywną dwubiegunową, odkryto, że niektóre z nich zawierały zalecenia „krytycznie błędne” – np. radzono ludziom w środku epizodu maniakalnego, aby pili mocny alkohol przed snem!
Może lepszą pomocą służą książki, które w tradycyjny sposób komunikują się z pacjentami? Tu również istnieje ryzyko, że w ręce wpadnie poradnik napisany przez niekompetentnego autora. Co prawda wielu psychiatrów nie widzi niczego złego, kiedy czytelnicy w ten sposób rozwiązują swoje dylematy lub zmieniają zakorzenione wzorce myślowe – o ile porady są naukowo uzasadnione.