Z HCV można wyleczyć prawie każdego. I to się państwu opłaca. Na co jeszcze czekacie, politycy?
Wirus zapalenia wątroby typu C (HCV) jest podstępnym patogenem. U większości zakażonych wywołuje przewlekłą infekcję, która przez lata, a nawet dekady, może nie dawać jakichkolwiek objawów. Ostatecznie jednak prowadzi do wyniszczenia wątroby, jej marskości i raka. Samoistne wyleczenie, czyli pozbycie się wirusa z organizmu bez żadnej terapii, zdarza się rzadko w przypadku HCV – jedynie u 15–25 proc. zakażonych. U pozostałych choroba przechodzi w niebezpieczną postać przewlekłą. Dotkniętych nią było wiele znanych osób, np. amerykański polityk Robert F. Kennedy Jr., aktorka Pamela Anderson czy muzycy, np. Steven Tyler (Aerosmith), David Crosby, Lou Reed (Velvet Underground), Natalie Cole, Gregg Allman (The Allman Brothers Band) i Anthony Kiedis (Red Hot Chili Peppers).
Na własny organizm liczyć mogą nieliczni
Jednym z wybrańców okazał się Keith Richards, niezniszczalny gitarzysta The Rolling Stones, który przez wiele lat znajdował się na liście znanych osób, których rychłego zgonu się spodziewano. „Według jednego lekarza miałem umrzeć w ciągu 6 miesięcy, a to ja poszedłem na jego pogrzeb” – opowiadał niegdyś. Fakt, że Keith pozbył się wirusa, „nawet nie zawracając sobie nim głowy”, jest o tyle niesamowity, że przyjmowanie narkotyków, w szczególności dożylnych, a także nadużywanie alkoholu znacząco pomniejsza szansę na samoistne wyleczenie z infekcji HCV. A o wywrotowym stylu życia legendy rock’n’rolla pisać można by przecież wiele. Keith przez dekadę przyjmował heroinę, z uzależnieniem od niej rozprawiając się ostatecznie w 1978 r. Do 2006 r. używał kokainy, a spożycie alkoholu zaczął ograniczać na serio dopiero w wieku 76 lat. „Bycie trzeźwym to zupełnie unikalne doświadczenie dla mnie” – zauważył wtedy.
Czytaj także: Keith Richards dla „Polityki”: Historia zatacza koło
Wiele wskazuje więc na to, iż Keith Richards jest po prostu szczęśliwym posiadaczem uwarunkowań genetycznych, które decydują o wysokiej sprawności układu odporności i sprzyjają eliminacji HCV z organizmu. Dotychczas rozpoznano kilka wariantów genów głównego układu zgodności tkankowej i kodujących interferony lambda, które mogą sprzyjać samoistnemu wyleczeniu – piszemy o nich na łamach czasopisma „Viruses” w niedawnej publikacji naukowej pt. „Like a Rolling Stone? A Review on Spontaneous Clearance of Hepatitis C Virus Infection”, do przygotowania której inspiracją był nie kto inny, jak właśnie Keith Richards.
Z HCV można wyleczyć prawie każdego
O ile większości zakażonych nie spotka los Keitha Richardsa, o tyle niemal każdego z WZW typu C można skutecznie wyleczyć. Od wykrycia wirusa w 1989 r. dokonał się bowiem niesamowity postęp w możliwościach terapeutycznych. – Najpierw leczenie opierało się na interferonie, podawanym podskórnie raz w tygodniu przez wiele miesięcy. Potem wprowadzono jego połączenie z doustną rybawiryną. Nie dość, że skuteczność tych terapii była niska, to na dodatek były obarczone poważnymi skutkami ubocznymi. Nie wszystkich można było do takiego leczenia zakwalifikować, a niektórzy pacjenci nie byli w stanie go dokończyć – wspomina tamte czasy prof. Robert Flisiak, hepatolog, lekarz chorób zakaźnych, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych (PTEiLChZ).
Czytaj także: Dawka nadziei dla chorych po dekadach walki z HIV i HCV
Rosnąca wiedza na temat wirusa umożliwiła jednak poszukiwanie nowych rozwiązań terapeutycznych. – Rewolucja nadeszła wraz z pojawieniem się pierwszym doustnych leków działających bezpośrednio na wirusa. Dziś terapia opiera się tylko i wyłącznie na nich. Są bezpieczne i mają wysoką skuteczność. Leczeniem z wyboru jest terapia pangenotypowa, działająca na różne warianty HCV. Dzięki temu z infekcji HCV możemy obecnie wyleczyć niemal każdego w przeciągu 2–3 miesięcy – przekonuje prof. Flisiak. Badania prowadzone w ramach projektu EpiTer-2, który realizowany jest pod auspicjami PTEiLChZ, wskazują jednoznacznie, że skuteczność takich terapii sięga niemal 100 proc. i to niezależnie od płci, wieku i chorób współistniejących.
130 tys. nieświadomych Polaków z utajoną i wyniszczającą infekcją
Infekcja HCV nie jest więc już takim wyzwaniem jak niegdyś. I to mimo braku szczepionki, nad którą dotychczasowe badania kończyły się fiaskiem. Kluczowe jest jak najszybsze zdiagnozowanie zakażonych osób i rozpoczęcie leczenia w celu eliminacji wirusa z organizmu i powstrzymania jego niszczycielskiego wpływu na organizm. – Z zakażenia HCV możemy wyleczyć także pacjenta z marskością czy rakiem wątroby, ale takie leczenie nie cofnie zmian będących następstwem infekcji. Dlatego tak ważne jest rozpoczęcie terapii, zanim wystąpią nieodwracalne konsekwencje – tłumaczy prof. Dorota Zarębska-Michaluk, lekarz chorób zakaźnych z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego i Szpitala Wojewódzkiego w Kielcach.
Czytaj także: Gdyby decydenci tylko chcieli, moglibyśmy pokonać w Polsce WZW C
– Według szacunków Polskiej Grupy Ekspertów HCV, opierających się na badaniach przesiewowych prowadzonych w ciągu ostatnich lat, w naszym kraju jest obecnie ok. 130 tys. osób nieświadomych zakażenia HCV. By je zidentyfikować i wyleczyć, badaniami diagnostycznymi trzeba objąć całą populację kraju, bo mniejsze lub większe ryzyko zakażenia dotyczy niemal każdego – wyjaśnia prof. Zarębska-Michaluk. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny podaje, że zakażonych może być nawet 200 tys., czyli 0,5 proc. populacji zamieszkującej Polskę. Wszystkie te dane mogą być niedoszacowane, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę fakt, że Ukraina, skąd napłynęło do Polski dużo uchodźców, charakteryzuje się znacznie wyższą częstością zakażeń HCV, określaną przez WHO na 3 proc. – to niemal 1,2 mln osób.
Niestety wciąż pokutuje nieprawidłowy pogląd, iż WZW typu C to problem tylko i wyłącznie narkomanów. Do infekcji wirusem dochodzi na skutek kontaktu z zakażoną krwią. Transmisji sprzyjają zatem także zabiegi medyczne i kosmetyczne (np. piercing lub tatuowanie) z użyciem niejałowych narzędzi. W przeszłości, gdy standardy nie były tak rygorystyczne jak obecnie, do zakażenia mogło dojść w trakcie przetaczania krwi albo przeszczepu narządu. Warto też pamiętać, że HCV jest wirusem odkrytym w 1989 r., a możliwość jego diagnostyki istnieje w Polsce dopiero od 1993 r. Wszystkie osoby, które przed tym rokiem były hospitalizowane lub otrzymywały leczenie preparatami krwi mogą być narażone na zakażenie HCV i powinny być zbadane w tym kierunku. Wirus może rozprzestrzeniać się również drogą płciową oraz z matki na płód w okresie ciąży i podczas porodu.
Politycy, nie ignorujcie ekspertów
Mamy świetnych lekarzy, mamy świetne leki. Byliśmy liderami walki z HCV, gdy w 2015 r. leki bezinterferonowe udostępniono wszystkim potrzebującym – w tym samym czasie w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii stosowano je tylko wśród chorych z najbardziej zaawansowaną chorobą. Zamiast iść za ciosem, zatrzymaliśmy się w miejscu. Polsce do dziś brakuje programu przesiewowego na dużą skalę. Dzięki niemu utajone zakażenia zostałyby wykryte, a pacjenci zostaliby wyleczeni. Zrealizowalibyśmy strategię WHO polegającą na eliminacji HCV jako zagrożenia dla zdrowia publicznego, którą Polska przyjęła w 2016 r. Zgodnie z nią do 2030 r. liczba nowych zakażeń powinna być zmniejszona o 90 proc., a zgonów przez nie powodowanych o 65 proc. Ale w tym celu powinniśmy wykonywać ok. 3 mln badań rocznie. Obecne ich tempo jest tak ślimacze, że gdyby je utrzymać, to cel WHO zostałby w Polsce zrealizowany najwcześniej w… 2060 r. To powód do wstydu. Dla decydentów, bo to oni są od dawna hamulcowymi.
– Potrzebna jest dobra wola polityków. Nie było jej w przeszłości. Nie ma obecnie. Postulaty ekspertów są ignorowane pomimo jednoznacznych opinii instytucji badających efektywność kosztową procedur medycznych, które nie mają wątpliwości co do społecznych i zdrowotnych korzyści wynikających z wykrywania i leczenia zakażeń HCV – podkreśla prof. Flisiak.
Czytaj także: Czy Nobel z medycyny 2020 zmieni w Polsce strategię walki z HCV?
Program eliminacji HCV to korzyści, oszczędności i sukcesy – wprowadźmy go
Przykładów, jak walczyć z HCV, nie brakuje. Nie trzeba szukać daleko. Chociażby na Litwie, gdzie w zaledwie półtora roku udało się przebadać blisko 60 proc. osób urodzonych w latach 1945–94, a program nadal jest realizowany. Powinien służyć polskiemu Ministerstwu Zdrowia za wzorzec. Szeroko zakrojone badania przesiewowe najlepiej oprzeć na szybkich testach kasetkowych, które wykrywają przeciwciała anty-HCV. Kosztują w hurcie kilka złotych, są łatwe do wykonania, dają wynik w przeciągu 15 min. Osoby z wynikiem pozytywnym należy skierować na dalsze badania w kierunku RNA wirusa we krwi, które potwierdzą bądź wykluczą aktywną infekcję.
Trudno zrozumieć, dlaczego ze strony polityków nie ma chęci zrealizowania takiego programu. Eliminacja WZW typu C w Polsce to ze wszech miar opłacalne działanie. Najlepiej zresztą podsumowuje to sam prof. Flisiak: – Nie tylko pozbylibyśmy się problemu zakażeń HCV, ale przede wszystkim wydłużylibyśmy życie zakażonych obecnie osób, umożliwiając im funkcjonowanie zawodowe i rodzinne. Państwo miałoby z tego wymierne korzyści. Zamiast przedwczesnego rencisty albo zmarłego miałoby płatnika PIT. Ponadto o więcej niż połowę zmniejszylibyśmy zachorowania na marskość i raka wątroby w Polsce. To przełożyłoby się na radykalne obniżenie kosztów opieki zdrowotnej, w tym zmniejszyłoby liczbę bardzo kosztownych przeszczepień wątroby. To są przecież wymierne korzyści dla systemu opieki zdrowotnej i budżetu państwa. Byłby to łatwy i tani do zrealizowania sukces, jakiego polski system opieki zdrowia raczej nie miał w ostatnich latach. A na dodatek można by się nim później chwalić przed wyborcami.
W świetle tego wszystkiego pozostaje tylko zapytać: na co jeszcze czekacie, politycy?
PS Pojawiają się również niepokojące informacje, że w niektórych ośrodkach w Polsce wstrzymano programy leczenia zakażeń HCV z powodu opóźnień refundacji świadczeń przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Miejmy nadzieję, że to sytuacja tymczasowa.