O ekstazie bez euforii
Ecstasy w leczeniu traum i w terapii par. Co o tym myśleć? A gdyby dać to Polakom?
Od czterech dekad MDMA, czyli 3,4-metylenodioksymetamfetamina, jest jednym z najpowszechniej (nad)używanych środków zmieniających świadomość, zwłaszcza w formie tabletek Ecstasy. W polskim ustawodawstwie znajduje się w kategorii najściślej kontrolowanych substancji psychoaktywnych (grupa I-P), które cechują się wysokim potencjałem nadużywania i brakiem potencjału medycznego.
Wyniki badań klinicznych prowadzonych m.in. w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Izraelu i Szwajcarii świadczą jednak o tym, że MDMA stosowane w ramach protokołu psychoterapeutycznego może być pomocne w leczeniu niektórych problemów psychicznych, zwłaszcza zespołu stresu pourazowego (PTSD), ale także uzależnienia od alkoholu czy fobii społecznych u osób w spektrum autyzmu. Co więc myśleć o tej substancji?
Bliżej, cieplej, głębiej
Amerykański farmakolog i chemik David Nichols w latach 80. XX w. zaproponował, żeby MDMA i podobne do niej środki psychoaktywne nazywać entaktogenami. Termin ten można przetłumaczyć jako „substancja pozwalająca dotknąć wnętrza”. Takie środki określa się też mianem empatogenów, czyli „wzbudzających empatię”.
MDMA wywołuje kilkugodzinną poprawę nastroju i euforyczne pobudzenie, któremu towarzyszy wzrost zaufania, otwartości i chęci kontaktu. Zwiększa tętno, ciśnienie krwi, temperaturę ciała i wielkość źrenic, a niektóre osoby doświadczają pod jej wpływem nudności, problemów z oddawaniem moczu, suchości w ustach lub szczękościsku. Badania dotyczące rekreacyjnych użytkowników wykazują, że może prowadzić do neurotoksyczności, rozregulowania nastroju i deficytów poznawczych, takich jak problemy z pamięcią krótkotrwałą. Choć nie ma dowodów na to, że wywołuje uzależnienie fizyczne, w przypadku regularnego stosowania może prowadzić do uzależnienia psychicznego.