Kobiety foki
Kobiety, które nurkują jak foki. Koreańskie haenyeo to ostatnie strażniczki oceanu
Rankiem zbierają się w grupach. Zaczynają od krótkiej modlitwy do bogini morza o bezpieczeństwo i dobre połowy. Wkładają pianki, maski, płetwy, balast, zabierają zakrzywione noże i siatki mangseon, po czym wpływają na otwarte morze lub przybrzeżne rafy. Kobiety zanurzają się, by po chwili pojawić się na powierzchni, wydychając powietrze z charakterystycznym gwizdem sumbi sori, przypominającym cichy śpiew wielorybów. Uchowce, jeżowce, ośmiornice, małże, wodorosty i inne owoce morza trafiają do siatki przyczepionej do bojki taewak, na której nurkinie chwilę odpoczywają przed kolejnym zanurzeniem. Pracują po kilka godzin dziennie – zabronione jest używanie butli, niszczenie dna morskiego i zbieranie młodych organizmów.
Historia kobiet morza z koreańskiej wyspy Jeju sięga co najmniej V w. Początkowo nurkowali też panowie, gdy jednak Korea była wasalem Chin, zaczęli opuszczać wyspę z powodu przymusowych prac lub służby wojskowej. Przybrzeżnymi połowami zajęły się kobiety. W XVII w. odgrywały już dominującą rolę w tej społeczności, a ich miano haenyeo stało się synonimem siły, niezależności i odwagi. Choć Korea była patriarchalna, na wyspie panował system półmatriarchalny, bo to one były żywicielkami rodzin, przywódczyniami, a czasami też lokalnymi bohaterkami. Mężczyźni często zajmowali się tu dziećmi i domem, kobietom wolno było się rozwodzić i ponownie wychodzić za mąż, a w ciężkich czasach stawały na czele ruchów oporu, np. podczas buntu przeciw japońskiej okupacji w latach 30. XX w.
Siłę dawała im niezależność ekonomiczna. Po japońskiej kolonizacji, kiedy zniesiono system przymusowego oddawania suszonych uchowców jako daniny dla państwa, zaczęły sprzedawać owoce morza na wolnym rynku. W latach 60. ich połowy stanowiły aż 60 proc. całego dochodu wyspy z rybołówstwa.