Drżysz? Pisz!
Drżysz? Pisz! Jak miliardy smartfonów na świecie mogą namierzać trzęsienia ziemi
Trzęsienie ziemi to wyjątkowo podstępny kataklizm – nie wysyła wyraźnych sygnałów ostrzegawczych. Najnowszy przykład z najbliższego nam sejsmicznego podwórka to potężny wstrząs z 6 lutego 2023 r. w południowej Turcji i północnej Syrii. Jego magnitudę oszacowano na 7,8, czyli dawka uwolnionej niszczycielskiej energii była ok. 500 razy większa niż podczas eksplozji bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. Epicentrum znajdowało się zaledwie 30 km od dwumilionowego miasta Gaziantep. Zginęło ok. 60 tys. osób. Sam fakt, że do wstrząsu doszło akurat tam, nie zaskoczył naukowców. Wszak Gaziantep leży w strefie aktywnej sejsmicznie. Badacze byli za to zdumieni siłą nokautującego ciosu. Żaden z instrumentów pomiarowych nie uprzedził o zamiarach natury. Skały poruszyły się nagle.
Choć nie potrafimy przewidzieć dokładnie trzęsienia ziemi, wciąż możemy ocalić wiele osób – uważa sejsmolog Richard Allen, profesor University of California w Berkeley. W jaki sposób? Niemal natychmiast identyfikując zdarzenie, dokonując wstępnej analizy, a następnie alarmując ludzi w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, aby przynajmniej zdążyli się ukryć. Symulacje skutków dużych trzęsień w wielkich miastach wykazują, że wystarczy kilkadziesiąt sekund, aby uratować życie tysiącom ludzi. Takie systemy, bazujące na gęsto rozmieszczonych sejsmografach, chronią już m.in. Mexico City, Bukareszt, Japonię i pacyficzne stany USA. Marzenie Allena o globalnej sieci ostrzegawczej zaczyna się spełniać.
Przed nadejściem fali S
Uwalniana podczas trzęsień energia wędruje przez skały w postaci fal podłużnych (P) i poprzecznych (S). Obie powstają w tym samym czasie, ale na tym podobieństwa się kończą. Pierwsze, podobnie jak fale dźwiękowe, są sprężyste. Poruszają się względnie szybko, ale nie niosą ze sobą dużej energii.