Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Biedni ci faceci

Społeczeństwo powierza mężczyznom nie tylko najwyżej nagradzane stanowiska, lecz także najbardziej ryzykowne. Fot. Stan Wiechers, Flickr, CC by SA Społeczeństwo powierza mężczyznom nie tylko najwyżej nagradzane stanowiska, lecz także najbardziej ryzykowne. Fot. Stan Wiechers, Flickr, CC by SA
Badania genetyczne dowodzą, że mężczyźni musieli ostro walczyć o prawo do reprodukcji. Zostało im to do dziś.

Natura miesza nam w genach. Tak zaprojektowała proces reprodukcji, że trudno dociec, który z genów pochodzi od matki, a który od ojca, o dziadkach już nie wspominając. Dla wygody genealogów pozostawiła w naszych komórkach małe wysepki stabilizacji, które z pokolenia na pokolenie przenoszone są bez zmian – chyba że się czasem gdzieś zmutują. Po matce wszyscy dziedziczymy gromadkę genów mitochondrialnych (mtDNA) – tych samych, które przekazała jej babcia, mężczyźni zaś swą męskość, czyli gen SRY (od Sex-determining Region Y), otrzymują w spadku po ojcu wraz ze sporym kawałkiem chromosomu, który, jak powiadają genetycy, nie koniuguje, a zatem zachowuje swą niezmienną sekwencję. Jaką korzyść mają z tego genealodzy? Ogromną. W tych dwóch rodzajach DNA (mtDNA i chromosomie Y) dzięki temu, że pozostają one zasadniczo niezmienione przez tysiące lat, zapisana jest historia ludzkich rodów. Co pewien czas, powiedzmy raz na parę tysięcy lat, któraś z cząsteczek DNA ulega biologicznie obojętnej chemicznej zmianie, która przekazywana jest następnym pokoleniom. Taka mutacja jest jak gdyby początkiem nowego genetycznego rodu. Analizując wszystkie mutacje nagromadzone w naszym mtDNA bądź chromosomie Y, możemy odtworzyć nasze drzewo genealogiczne sięgające korzeniami dziesiątki tysięcy lat wstecz.

Podejmując wędrówkę w przeszłość dostrzec możemy, że liczba naszych przodków ze statystycznie zrozumiałych przyczyn będzie stopniowo maleć. Idąc do końca naszej linii rodowej odnajdziemy wreszcie Adama i Ewę, biblijną parę prarodziców ludzkości. Nie jest to jednak aż tak proste, jak mogłoby się wydawać.

Polityka 20.2008 (2654) z dnia 17.05.2008; Nauka; s. 88
Reklama