Globalna zmiana klimatyczna wzbudza emocje. Bo o ile wśród naukowców raczej panuje zgoda, że klimat się zmienia, to już trudniej o wspólny pogląd na temat wpływu aktywności człowieka na tę zmianę, a w konsekwencji możliwości skutecznego przeciwdziałania wzrostowi temperatur. Pod koniec maja 1700 wybitnych amerykańskich uczonych, w tym wielu członków Akademii Nauk USA i noblistów, podpisało list otwarty. Nawołują w nim do radykalnych działań przeciwstawiających się ociepleniu, głównie przez zmniejszenie emisji do atmosfery tzw. gazów cieplarnianych, a zwłaszcza dwutlenku węgla.
Listem tym amerykańscy uczeni chcieli wywrzeć nacisk na Kongres, który w pierwszym tygodniu czerwca debatował nad pakietem ustaw klimatycznych. Stany Zjednoczone są obecnie jedynym krajem rozwiniętym kwestionującym sensowność strategicznej polityki klimatycznej, bo jakoby zagrozi ona kondycji amerykańskiej gospodarki. List naukowców stanowiska tego nie zmienił.
Amerykańską politykę klimatyczną uważnie analizują Chiny, Indie, Rosja, Brazylia. Władze tych lokomotyw globalnej gospodarki twierdzą, że skoro na walkę z globalnym ociepleniem nie stać Stanów Zjednoczonych, to tym bardziej musi ona poczekać w krajach rozwijających się. Tymczasem, jak ostrzega Eric Maskin, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, społeczne i gospodarcze koszty zaniechań będą olbrzymie. Koszty te oszacował w 2006 r. brytyjski ekonomista Nicholas Stern w specjalnym raporcie dla rządu brytyjskiego. Z opracowania wynika, że jeśli świat przeznaczy na walkę ze zmianą klimatyczną 1 proc. swojego dochodu brutto (PKB), to uniknie w konsekwencji strat sięgających nawet 20 proc. PKB. Najważniejszy wniosek raportu Sterna jest jednoznaczny: koszty braku działań będą większe niż samych działań, dlatego należy potraktować je jako inwestycje w przyszłość, a nie dolegliwe obciążenie.
Negatywne skutki ocieplenia wylicza monotonnie na kilkuset stronach tegoroczny raport UNDP (Program Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju): zwiększenie obszarów suszy w Afryce już dotkniętej klęską głodu; w Azji zwiększenie zagrożenia powodziami, które dotkną setki milionów ludzi; rozszerzenie skali i obszaru występowania wyniszczających chorób tropikalnych; nieodwracalne zmiany w biosferze.
Rewolucja od zaraz
Co robić? Pytanie to zadali sobie eksperci Międzynarodowej Agencji Energetycznej (International Energy Agency, IEA) i stwierdzili, że jedyną sensowną odpowiedzią jest rewolucja technologiczna. Za cel ustalili, by do 2050 r. średnia globalna temperatura wzrosła nie więcej niż o 2 st. C. Oznacza to konieczność zmniejszenia emisji dwutlenku węgla w 2050 r. o 50 proc. w stosunku do poziomu z 2005 r. (tak wynika z naukowej części raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmiany Klimatu, IPCC). Punktem wyjścia jest jednak scenariusz podstawowy, czyli świat utrzymujący dzisiejsze trendy rozwojowe i konsumpcyjne. Taki świat, biorąc pod uwagę przyrost ludności w tym czasie o 3 mld i dalszy rozwój Chin, Indii, Brazylii oraz reszty aspirującej do dobrobytu, oznacza zwiększenie zużycia ropy naftowej o 70 proc. i zwiększenie emisji dwutlenku węgla o 130 proc. W konsekwencji temperatura może wzrosnąć nawet o 6 st. C.
Czy można pogodzić rozwojowe aspiracje z szacunkiem dla klimatu? Eksperci IEA twierdzą, że łatwe to nie będzie. Kluczem do ewentualnego sukcesu będzie rewolucja technologiczna, której rezultatem ma być świat mający pod dostatkiem energii, niezatruwający jednak atmosfery gazami cieplarnianymi. Problem w tym, że rewolucje trudno się planuje, a szczególny problem sprawiają rewolucje technologiczne – wiele obiecujących rozwiązań, jak choćby wizja gospodarki wodorowej, lansowana przez amerykańskiego ekonomistę Jeremy’ego Rifkina, to dziś ciągle sfera science fiction. W jakim stopniu wizje te spełnią się za pół wieku, zależy w równym stopniu od nakładów na badania, jak i szczęścia, które podobnie jak pieniądze musi wspierać pracę uczonych i inżynierów. O ile nakłady finansowe można oszacować, szczęścia zaplanować się nie da. Dlatego eksperci IEA twierdzą, że rewolucja technologiczna musi mieć charakter portfelowy – należy pracować nad szerokim zakresem technologii, by uniknąć zjazdu w ślepą uliczkę. Poza tym różne rozwiązania technologiczne w różnym stopniu odpowiadać będą różnym gospodarkom – wiadomo np., że Polska całkowicie niemal uzależniona od węgla koncentrować musi wysiłki na dekarbonizacji (odwęgleniu) swojej energetyki poprzez rozwój czystych technologii, polegających na wyłapywaniu i magazynowaniu dwutlenku węgla.
Pakiet potencjalnych rozwiązań raport IEA przedstawia w tzw. Niebieskim Scenariuszu. Wynika z niego, że dla zmniejszenia emisji dwutlenku węgla o połowę do 2050 r. należy, licząc od dziś, instalować rocznie: 17 tys. dużych turbin wiatrowych, ok. 200 mln m kw. paneli słonecznych, ok. 100 dużych siłowni na biomasę, 30 elektrowni atomowych, ok. 30 elektrowni węglowych z wychwytem dwutlenku węgla i 20 podobnych elektrowni na gaz naturalny. Niebieski Scenariusz zakłada, że w 2050 r. 46 proc. energii będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych. Dla uzyskania pełnego bilansu potrzebny także będzie rozwój energetyki jądrowej i konwencjonalnej węglowej.
Pakiet technologii wytwarzania energii elektrycznej stworzyć stosunkowo łatwo, o wiele trudniej sporządzić podobny zestaw dla drugiego wielkiego emitenta gazów cieplarnianych – transportu. By sprostać wyzwaniu, do 2050 r. na drogi powinien trafić miliard pojazdów o napędzie elektrycznym. Tyle tylko, że nikt w tej chwili nie wie, jakie rozwiązania techniczne rzeczywiście się sprawdzą: czy w tej masie dominować będą samochody zasilane wodorem, czy też raczej pojazdy o wysokowydajnych silnikach hybrydowych, spalinowo-elektrycznych, a może po prostu udoskonalone akumulatorowe samochody elektryczne?
Raport IEA zajmuje się nie tylko rewolucją w technologiach wytwarzania energii, ale także znaczną część uwagi poświęca rozwiązaniom służącym zmniejszeniu energochłonności. Tu sytuacja jest na szczęście prostsza – w dużym stopniu wiadomo, co trzeba zrobić, żeby nie marnotrawić energii. Kluczem do powodzenia są nakłady inwestycyjne i świadomość ludzka.
IEA wskazuje na konieczność intensywnego rozwoju 17 grup technologii i szacuje, że rozwój energetyki opartej na źródłach odnawialnych przyniesie 21 proc. potrzebnej redukcji emisji dwutlenku węgla, dekarbonizacja energetyki węglowej – 10 proc., energetyka jądrowa – 6 proc., zwiększenie efektywności wykorzystania elektryczności – 12 proc. i zwiększenie efektywności paliwowej – 24 proc.
Słony rachunek
Niebieski Scenariusz musi jednak kosztować. Rachunek wystawiony przez IEA opiewa na 45 bln (45 tys. mld) dol. do 2050 r. Ta kwota oszałamia, podobnie jak skala fizycznych inwestycji potrzebnych w sektorze energetycznym. Eksperci IEA studzą jednak niepokój, przekonując, że to zaledwie 1,1 proc. globalnego PKB. Inaczej – roczna składka na rewolucję to tyle co PKB Włoch. I dokładnie tyle, ile w swym raporcie wskazał Nicholas Stern. Ponadto, ta składka to nie tylko koszt, ale także oszczędności wynikające ze zmniejszenia zużycia energii na jednostkę PKB. Warto więc zainwestować nawet wówczas, gdyby zapowiedzi o nadchodzącej katastrofie były przesadzone.
Autorzy raportu IEA są realistami technologicznymi i politycznymi. Wskazują, że realizacja Niebieskiego Scenariusza oznacza konieczność inwestycji w technologie, których skutku dziś zagwarantować nie można, a koszt tej niepewności można wyliczyć. W przypadku optymistycznym inwestycja na jedną tonę zmniejszenia emisji dwutlenku wyniesie 200 dol. Jeśli jednak inżynierowie i naukowcy nie spełnią oczekiwań, koszt ten może wzrosnąć nawet do 500 dol. Zarówno skala łącznych inwestycji, jak i zakres niepewności, wymaga zdecydowanych i odważnych działań politycznych. W istocie przed politykami stoi trudniejsze zadanie niż przed uczonymi, którzy mają „tylko” przygotować techniczne zaplecze rewolucji. By do rewolucji doszło, potrzebne są nie tylko decyzje finansowe, ale także globalna koordynacja polityki klimatycznej, która uwzględni nie tylko ustalanie norm emisyjnych dla gazów cieplarnianych, ale także stworzy system wymuszający ich przestrzeganie. Polityka ta musi także uwzględniać wsparcie krajów biedniejszych przez bogatsze, polegające m.in. na transferze technologii.
Zamknąć czy otworzyć
Bez złudzeń, nad Niebieskim Scenariuszem IEA kłębią się czarne chmury – nie tylko ze względu na swoją technologiczną i polityczną złożoność ma on niewielką szansę realizacji. Wspomniana decyzja Senatu USA, ilustrująca egoizm klimatyczny krajów rozwiniętych, to tylko jeden z przykładów. Unia Europejska usilnie pracuje nad wizerunkiem lidera w klimatycznej polityce, wyznaczając sobie ambitne cele ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. W tym samym jednak czasie powstaje lub jest przygotowywanych do budowy ok. 50 elektrowni węglowych. Tylko Niemcy planują wybudować ich 27 do 2020 r., a Włochy chcą zwiększyć udział węgla w produkcji energii elektrycznej z 14 do 33 proc.
Te decyzje inwestycyjne podejmują koncerny energetyczne (w większości należący do państwa monopoliści) zmuszone sytuacją na rynku paliw. Wzrost cen gazu i ropy powoduje, że węgiel stał się atrakcyjną alternatywą, mimo że jego spalanie oznacza zwiększoną produkcję dwutlenku węgla. I tak wyjdzie taniej, nawet jeśli trzeba będzie kupić dodatkowe zezwolenia emisyjne. Dziś budowane elektrownie będą pracować co najmniej 40 lat, więc łatwo policzyć, o ile zwiększy się, zamiast zmniejszyć, emisja dwutlenku węgla w samej Europie.
Nie tylko jednak ceny paliw przyczyniają się do renesansu węgla. Jest on także paradoksalnym skutkiem polityki antynuklearnej promowanej przez różne ugrupowania polityczne Zielonych. Pod ich naciskiem programy energetyki jądrowej zostały wstrzymane w wielu krajach Europy, w tym w Niemczech, kraju najbardziej energożernym. To właśnie elektrownie atomowe powinny być ważnym elementem technologicznego portfela, jak wskazuje raport IEA. Ponieważ jednak ich budowa w wielu krajach europejskich jest tematem tabu, koncerny energetyczne wolą inwestować, póki jeszcze mogą, w węgiel.
Ekologiczny fundamentalizm takich organizacji jak Greenpeace uniemożliwia realizację scenariusza rewolucji technologicznej w dalszej perspektywie: Greenpeace bowiem sprzeciwia się zarówno rozwojowi energetyki jądrowej, jak i technologiom magazynowania dwutlenku węgla – w sumie ich zastosowanie mogłoby przynieść 25 proc. potrzebnej w 2050 r. redukcji gazów cieplarnianych. Wiara, że ten sam efekt przyniosą technologie alternatywne (które już mają główne zadanie w rewolucyjnym scenariuszu) oparte na źródłach odnawialnych, jest niestety tylko pobożnym życzeniem, dla którego po prostu nie ma miejsca w energetycznym bilansie.