Epidemiolodzy biją na alarm: ludzie zobojętnieli na codzienne niebezpieczeństwo związane z AIDS. Po 27 latach od wybuchu epidemii, która przeniosła się ze Stanów Zjednoczonych na wszystkie kontynenty, bilans sukcesów i porażek wygląda następująco: w arsenale środków stosowanych w kontrolowaniu zakażenia są już 22 leki antyretrowirusowe (HIV należy do grupy tzw. retrowirusów), dzięki różnym kombinacjom tych preparatów życie chorych udaje się wydłużyć do późnej starości, śmiertelność z powodu AIDS spadła w Europie i Ameryce Płn. o 40 proc., ale nadziei na skuteczną szczepionkę profilaktyczną wciąż nie ma, więc wirus rozprzestrzenia się nadal. Pomagają mu w tym najbardziej ci, którzy przestali się go bać.
Doszło do tego, że eksperci muszą mitygować nawet samych siebie. Podczas zakończonego w ubiegłym tygodniu w Meksyku XVII Kongresu AIDS – odbywającego się co dwa lata największego zgromadzenia naukowców i organizacji społecznych zaangażowanych w walkę z wirusem HIV – najgorętsze spory wybuchały właśnie wtedy, gdy niektórzy badacze okazywali zbyt dużo optymizmu. Na przykład Szwajcarzy ze Swiss Federal Commission on HIV/AIDS przypomnieli w Meksyku opublikowane na początku roku wyniki swoich badań, wskazujące na minimalne wręcz ryzyko przeniesienia zakażenia na partnera seksualnego, jeśli osoba zakażona w tym związku regularnie przyjmuje leki zbijające poziom wirusa do niewykrywalnych wartości i gdy obydwoje nie cierpią na żadną chorobę weneryczną. To poczucie bezpieczeństwa praktycznie miałoby zwalniać takie pary z konieczności stosowania prezerwatyw.
Szwajcarzy wzburzyli kilkusetosobową widownię, zarzucono im promowanie fałszywego poczucia bezpieczeństwa.