Śmierć z głodu kojarzy się z biedą, a to wstydliwy temat. W szpitalach jednak przymusowych głodówek – z winy niedopatrzenia personelu medycznego lub po prostu braku świadomości – nie doświadczają ubodzy, których nie stać na żywność, lecz ludzie chorzy, niewłaściwie odżywiani.
Szpitalne głodowanie to nieraz skutek złej organizacji pracy. Starsza osoba otrzymuje skierowanie na liczne badania diagnostyczne wymagające bycia na czczo, ale nie wykonuje się ich jednego dnia, tylko na przykład od poniedziałku do piątku w południe. Taka przymusowa dieta nie pozostanie bez wpływu na stan zdrowia. Przeprowadzone w ostatnich latach sondaże dowodzą, że co trzeci chory przyjęty do szpitala w Polsce wykazuje objawy niedożywienia, ale w czasie hospitalizacji stan ten u 70 proc. pacjentów pogarsza się. Jedzą mniej i rzadziej niż w domu, ale nikt z opiekującego się personelu tego nie dostrzega. Wielu nawet sądzi, że taka głodówka to dobra rzecz.
Po powrocie do domu wcale nie jest lepiej, bo kuracja wymaga przyjmowania leków, a te zazwyczaj osłabiają apetyt. Rodziny nie wiedzą, jak wtedy postępować, nie mają też znikąd pomocy. Na przykład od wykwalifikowanych dietetyków, którzy mogliby doradzić, jak przełamać niechęć do jedzenia. – I 20–30 proc. chorych umiera w ciągu roku po wypisaniu ze szpitala. Niektórzy wyleczeni umierają z głodu – rozpaczliwie rozkłada ręce prof. Marek Pertkiewicz, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej i Żywienia Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. Niewielkim pocieszeniem jest to, że ta statystyka wygląda podobnie na całym świecie: w Europie, Australii, Stanach Zjednoczonych.