Grupa aktywistów Greenpeace zaatakowała dziś kolejowy terminal do przeładunku węgla w Małaszewiczach. Chcąc wyrazić protest wobec polityki energetycznej rządu uszkodzili urządzenia przeładunkowe i sparaliżowali prace terminalu. Czy szczytne ideały mogą być usprawiedliwieniem dla stosowania metod małego sabotażu? Czy następnym krokiem Greenpeace będzie rozkręcanie torów kolejowych albo wysadzenie w powietrze kopalni?
„To skandal, że zdominowana przez węgiel polska energetyka jest dodatkowo zasilana rosyjskim węglem. Spalanie węgla jest główną przyczyną zmian klimatu, z powodu których już dziś ginie 300 tys. ludzi na naszej planecie. Polska musi stopniowo odchodzić od węgla i wspierać tych, którzy już dziś cierpią z powodu skutków zmian klimatu” – napisała w komunikacie rozesłanym do mediów Magdalena Zowsik koordynatorka kampanii Greenpeace. Organizacja walcząca w obronie klimatu z pewnością ma wiele racji zwracając uwagę na naszą węglową monokulturę energetyczną. Pytanie tylko czy cel uświęca środki? Spółka PKP CARGO S.A., działająca na terenie terminalu w Małaszewiczach, wydała oświadczenie stwierdzając, że nie jest właściwym adresatem postulatów protestujących. Akcja protestacyjna Greenpeace naraziła ją za to na wymierne straty finansowe. Mam nadzieję, że będzie dochodzić odszkodowania od organizacji, która ewidentnie przekroczyła cienką granicę dzielącą akt protestu od przestępstwa. Tak jak często kibicuje Greenpeace tak dziś odnoszę wrażenie, że posunęli się o jedną suwnicę za daleko.
Na dodatek Greenpeace niefortunnie wybrał cel akcji, bo atakując terminal w Małaszewiczach nie zaprotestował przeciwko węglowi jako takiemu ale przeciwko węglowi z importu. Stanął więc ramię w ramię z polskimi górnikami, którzy od dawna protestują przeciwko przywozowi węgla ze Wschodu i sami chętnie Małaszewicze by zablokowali.