Na początku stycznia słowacka korona ostatecznie przeszła do historii. Znikł obowiązek podawania w sklepach podwójnych cen (w euro i w słowackich koronach). Lokalni inspektorzy przez cały rok jeździli po kraju i skrupulatnie pilnowali przestrzegania tego nakazu. Nieposłuszni musieli zapłacić nawet kilkaset euro grzywny, jeśli nie podawali podwójnych cen bądź pomylili się podczas przeliczania. Ale większość Słowaków karnie podporządkowała się nakazowi. Z danych Słowackiej Inspekcji Handlowej wynika, że tylko 2 proc. skontrolowanych punktów usługowych i niespełna 1,5 proc. sklepów naruszyło przepisy. A te miały uspokoić Słowaków obawiających się wzrostu cen w dniu pożegnania z koroną.
Każdy kraj mający wstąpić do strefy przeżywa ten sam niepokój. Wszyscy pamiętają, że wprowadzenie euro dziewięć lat temu do obiegu gotówkowego w Europie Zachodniej zakończyło się socjologiczną katastrofą. Choć ekonomiści i politycy mogą do znudzenia powtarzać, że euro nie spowodowało wzrostu cen, Niemcy, Francuzi czy Włosi w zdecydowanej większości wiedzą swoje. I już zawsze będą nową walutę kojarzyć z większymi wydatkami i oszukańczym zaokrąglaniem cen. Nic zatem dziwnego, że Słowacy postanowili dmuchać na zimne. Podwójne ceny przez pół roku przed przyjęciem euro i cały rok po jego wprowadzeniu nie były zresztą jedynym instrumentem w walce z zapowiadaną drożyzną.
Rząd populistycznego premiera Roberta Fico sięgnął po znacznie drastyczniejsze środki. Wprowadził kontrolę cen i groził surowymi konsekwencjami każdemu, kto chciałby wykorzystać zmianę waluty do gwałtownych podwyżek. W katalogu sankcji znalazły się nawet kary więzienia.