Symbolem bliskiej zażyłości polityków z biznesmenami stał się pałacyk Sobańskich, siedziba Polskiej Rady Biznesu. To tam podczas eleganckich kolacji zapadać miały decyzje o prywatyzacji czy polityce podatkowej. Wiesław Kaczmarek, minister skarbu w rządzie Leszka Millera, nie pamięta, aby na forum rządu odbywała się dyskusja w sprawie obniżki CIT (podatku dochodowego dla przedsiębiorstw). To kto i gdzie przekonał premiera?
Za rządów PiS, LPR i Samoobrony wahadło wychyliło się w przeciwną stronę. Rząd rządził, a parlament uchwalał prawo, nie przejmując się tym, jak zmienia ono warunki funkcjonowania przedsiębiorców. Pozbawiono ich możliwości wypowiadania się we własnej sprawie, a stosunek polityków do firm zawierał się w słynnym zdaniu premiera Kaczyńskiego: „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”. Za rządów PO-PSL, wbrew deklaracjom, zmieniło się niewiele. Zamiast styk polityki z biznesem ucywilizować i unormować, uznano, że wciąż bezpieczniej takich kontaktów unikać. To także prowadzi do patologii. Jej symbolem stał się lokal Pędzący Królik – to w nim dochodziło do dwuznacznych spotkań odkrywanych przy okazji badania kulis afery hazardowej. Ponieważ politycy wciąż boją się rozmawiać z biznesmenami, więc przedsiębiorcy szukają do nich dojść przez znajomości.
Setki Sobiesiaków
Przedsiębiorcy zażyłość z politykiem ciągle bardziej szkodzi, niż pomaga. Wrocławska firma Work Service, w której 17 proc. udziałów miał senator Marek Misiak, straciła na tym co trzeciego klienta. – Po aferze Misiaka obroty spadły o 35 proc. – mówi prezes Tomasz Szpikowski, który z polityką nie chce mieć nic wspólnego.