Faktycznie, ostatni sezon turystyczny, który wypadł w szczycie światowego kryzysu finansowego, był podły. Zbankrutowało co prawda tylko jedno większe biuro, ale takich, które latem i wczesną jesienią wyprzedawały swą ofertę poniżej kosztów, byle tylko zminimalizować straty, było sporo. Według Instytutu Turystyki, w lipcu ub.r. za granicę wyjechało o jedną trzecią rodaków mniej niż rok wcześniej. Dopiero w październiku 2009 r. wyjechało tyle osób, co rok wcześniej o tej samej porze.
Z pierwszych szacunków wynika, że w 2009 r. na wypoczynek za granicą zdecydowało się 6,3 mln Polaków, o 1,3 mln mniej niż w 2008 r. Dobry stan gospodarki i wzrost PKB o ponad 2 proc. nie rozwiał materialnych lęków polskich rodzin, z których około pół miliona zrezygnowało z wyjazdu nad ciepłe morza. Ale te dane mogą być mylące.
Wejście Polski po koniec 2007 r. do strefy Schengen dało nam swobodę podróżowania bez granicznych kontroli od Przylądka Północnego w Norwegii po Lizbonę i Cypr. Na Słowację wolno nam wjechać rowerem leśną dróżką, a np. na Litwę zimą można przejść polami na biegówkach. Ale nasza wolność w podróżowaniu pozbawiła analityków ruchu turystycznego podstawowych źródeł danych o wyjazdach, rejestrowanych dotąd na granicy z Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą, a także znacznej części informacji z granicy morskiej i lotniczej (regularne połączenia promowe i przeloty na lotniska wewnątrz Unii).
Ćwierć wieku temu o każdym naszym wyjeździe i powrocie z zagranicy wiedział urzędnik MSW wydający i odbierający nam paszport.