Takiemu Andrzejowi Personowi, o którym wiadomo, że o wiele dłużej gra w golfa, niż jest senatorem Platformy Obywatelskiej, nic nie zaszkodzi. Ale już minister Cezary Grabarczyk, który do niedawna kojarzył się tylko z autostradami (w planach 1338 km), ma powody do obaw. Wydało się, że gra w golfa, startował nawet w rozgrywkach turniejowych. Dodatkowo obciąża go fakt, że jest z Łodzi, podobnie jak były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Do wyśledzenia także innych graczy prawicowa gazeta używa Internetu, łącząc słowo „golf” z „oligarchią”, „Platformą” i „PZPR”. I wyszukiwarka wypluwa układ, poczynając od Ireneusza Sekuły, nieżyjącego już ministra w rządzie SLD, przez Waldemara Dąbrowskiego, byłego ministra kultury, obecnie prężnego szefa Opery Narodowej, aż po Drzewieckiego i Grabarczyka. Są w nim politycy zarówno SLD i PO, jak i PSL. Tylko z PiS nie znajdziemy nikogo. Rysuje się nowy podział na „my” i „oni”, czyli ci, co grają w golfa, i ci, którzy nigdy nie brali kija do ręki. Śmiało można go wpisać w ten najsłynniejszy z politycznych, czyli podział na Polskę solidarną i liberalną.
Bariera wejścia
Do niedawna zainteresowanie tym mało dynamicznym sportem było nikłe. Kiedy właściciele pola golfowego w Krzyżanowicach pod Wrocławiem wysyłali do mediów zaproszenia na turniej, słyszeli, że to nudne, nie zmieści się w ramówce. Ale po wybuchu afery hazardowej kamery koczowały pod bramą non stop przez pięć dni. A nuż znów zechce tu zagrać Mirosław Drzewiecki albo Ryszard Sobiesiak? Zimą pole znikło pod śniegiem, ale właśnie znów zaczął się sezon. Romuald Szałagan, współwłaściciel pola, irytuje się, dlaczego media nie szukają gangsterów na przykład wśród narciarzy? Z pewnością ktoś by się znalazł.
To, co irytuje Szałagana, nie dziwi Jacka Santorskiego, psychologa biznesu i wielkiego entuzjasty golfa. – Golf należy do sportów, które mają wysoką barierę wejścia, związaną ze statusem materialnym – tłumaczy. Tworzenie wokół niego aferalnej otoczki wpisuje się w zapotrzebowanie na tabloidalną wizję świata. Dzieli ona społeczeństwo na trzy kategorie: prześladowców (i do tej roli doskonale nadają się golfiści), ofiary (to cała reszta społeczeństwa) i wybawicieli (czyli tych, którzy golfistów demaskują). 30 lat temu rolę golfa pełnił w naszym społeczeństwie tenis, dziś już się za bardzo zdemokratyzował.
Dla Janusza Malinowskiego, szefa firmy Ströer, afera hazardowa niczym nie różni się od billboardowej, której stał się bohaterem. Do firmy wpadli zamaskowani panowie z CBŚ i wyprowadzili go w kajdankach, a po kilku miesiącach okazało się, że aferę wykreował poseł PiS. Nie przeszkadzało to tej partii zatrudnić firmę Malinowskiego do kampanii prezydenckiej. Te billboardy, na których tak pięknie prezentował się Lech Kaczyński z rodziną, wieszał na ulicach właśnie Ströer.
Znany jubiler poznański Wojciech Kruk zainteresował się golfem już w 1991 r. Grupa najbardziej liczących się wtedy w Polsce biznesmenów dostała od jednego z banków szwajcarskich zaproszenie na weekend do Międzyzdrojów. Szwajcarzy bardzo ich wtedy namawiali do zakładania kont u siebie, ale oferowali tylko 3 proc., więc Kruk szybko się znudził. Atrakcją pobytu miał być kurs na polu golfowym, jednym z pierwszych w Polsce. – W naszej grupie tylko Jan Wejchert umiał wtedy grać w golfa – wspomina Wojciech Kruk, którego ten sport także zafascynował. Został nawet w Międzyzdrojach dwa dni dłużej, żeby poćwiczyć.
Po dwóch miesiącach, podczas pobytu w Niemczech, wszedł do domu towarowego, żeby kupić kije. Nie miał pojęcia, które są dobre, orientował się tylko po cenie. – Najtańsze kosztowały 390 marek, więc kupiłem takie o sto droższe. Też okazały się marne, po kilku miesiącach się połamały – mówi. Teraz Wojciech Kruk ma komplet kijów za 800 euro i wcale nie należą do najdroższych, za niektóre można zapłacić nawet 15 tys. zł. Czy uważa ten sport za luksusowy? – Oczywiście, głównie dlatego, że w Polsce nie ma gdzie grać. W całym kraju jest tylko dziesięć pól golfowych. Jedenaste, za swoje prywatne pieniądze, budował Jan Wejchert koło Konstancina. Nie zdążył. Miało być najbardziej luksusowe w kraju. Nie wiadomo, czy inwestycja będzie kontynuowana. W medialnym koncernie ITI zapalonym golfistą jest także Wojciech Kostrzewa.
Żeby pograć w weekend, Wojciech Kruk musi jechać z Poznania do Berlina albo do Międzyzdrojów, gdzie jest zresztą członkiem klubu. Oznacza to, że za 2 tys. opłaty rocznej może grać do woli. Pole w Międzyzdrojach należy do tańszych. W Krzyżanowicach pod Wrocławiem opłata członkowska wynosi 5 tys. zł rocznie. Romuald Szałagan wyliczył, że aby przy tej cenie pole wyszło na zero, klub musiałby mieć przynajmniej 400 członków. Ma 250. Reklama jest mu więc bardzo potrzebna, chociaż niekoniecznie taka jak obecnie. Ktoś, kto nie jest członkiem klubu, za wejście do gry płaci 100–300 zł, w Berlinie kosztuje to 120 euro, ale przed grą należy wykupić 30 żetonów na piłki, po 2 euro każdy.
Kije biznesu
Pierwsze pola golfowe (w Międzyzdrojach, w Rajszewie pod Warszawą) zakładał w Polsce kapitał obcy, licząc na pracowników zagranicznych firm i burzliwy rozwój golfa także u nas. W małych Czechach jest aż 60 pól golfowych, w okolicach Berlina 300, w Irlandii 700. Właściciele pól zapraszali więc celebrytów, licząc, że dzięki nim sport stanie się bardziej atrakcyjny. Do dziś mogą liczyć na Andrzeja Strzeleckiego czy Roberta Rozmusa. Wielki polski biznes, a już na pewno tak zwani oligarchowie w golfa raczej nie grają, choć na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, wśród polityków i biznesu jest bardzo popularny. Niekoniecznie dlatego, że – spacerując od dołka do dołka – jak przy żadnym innym sporcie można ze sobą rozmawiać, a nawet, jak sugerują niektórzy śledczy, robić podejrzane interesy. Również dlatego, że golf uprawiać można w każdym wieku. – Kiedy na polu spotyka się zawodnik trzydziestoletni z siedemdziesięciolatkiem, wynik wcale nie jest przesądzony – zauważa Janusz Malinowski. I podkreśla, że na świecie w golfa gra więcej osób niż w piłkę nożną.
Wojciech Kruk, zanim pierwszy raz wszedł na pole golfowe, musiał pokonać także barierę psychiczną, co pozwala mu zrozumieć niechęć do tego sportu. Człowiek widzi ogromne, ogrodzone pole, na parkingu luksusowe samochody i buntuje się, że jest to świat dla niego niedostępny. – Teraz już wiem, że ten płot jest konieczny, żeby zbłąkana piłka nie uderzyła przypadkiem przechodzącego przechodnia.
Jacek Santorski przetłumaczył właśnie książkę o przywództwie, autorów amerykańskich, którzy udowadniają, że golf i biznes wymagają identycznych umiejętności. Czyli żeby być dobrym przedsiębiorcą, warto trenować także grę w golfa, a ktoś, kto jest kiepski na polu golfowym, z pewnością nie osiągnie sukcesów także w biznesie.
Liga golfowa
Pod koniec wieku wyglądało, że golf także u nas zyskuje na popularności. Kilku właścicieli dobrze prosperujących polskich firm, którzy połknęli golfowego bakcyla podczas wyjazdów zagranicznych, uznało, że stać ich na tak luksusową zabawkę jak własne pole. Będą mogli, nie tracąc czasu, sami uprawiać ulubiony sport. W dobrym tonie jest też zaproponować grę firmowym kontrahentom, zwłaszcza zagranicznym.
Wśród entuzjastów golfa znalazł się wtedy Romuald Szałagan, współwłaściciel sieci hurtowni elektronarzędzi Toya z Wrocławia (to na jego polu grywał Mirosław Drzewiecki i Ryszard Sobiesiak), który w golfa zaczął grać podczas wakacji w Egipcie, a potem przez cztery lata dojeżdżał na pole w Rajszewie, oraz Arkadiusz Muś, właściciel firmy Press-Glas, największego w kraju producenta szyb zespolonych. Na jego polu widziano Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego.
Z czasem bariera wejścia nawet dla Szałagana i Musia okazała się za wysoka. Pole golfowe, które miało być najzupełniej prywatną przyjemnością, musieli potraktować jak biznes. Żeby bowiem grać w golfa, nie można być biednym, ale żeby być właścicielem pola golfowego, nie wystarczy być bogatym. – Żadne pole golfowe w Polsce nie zarabia na siebie – twierdzi Janusz Malinowski. Te, które stworzono w nadziei, że będą przynosić zyski, podupadły. O Rajszewie golfiści mówią, że pewnie zostanie zamknięte.
Biznesmeni golfiści znają się ze sobą doskonale, to bardzo wąskie grono. – Założyliśmy Polską Ligę Biznesu i gramy ze sobą raz na kilka tygodni na różnych polach – zdradza Janusz Malinowski. To ich sposób na spędzanie wolnego czasu i nie życzą sobie obecności mediów. Kiedyś nad polem golfowym pojawił się niebieski śmigłowiec TVN i Jan Wejchert miał tego dnia przechlapane. Opinię dobrych golfistów mają Piotr Mondalski, kiedyś związany z Prokomem Ryszarda Krauzego, obecnie z Asseco, Jan Szmidt (wrocławska Toya), Jan Musiolik (szef polskiej IKEA), Arkadiusz Muś. Konsekwentnie strzegą swojej prywatności.
Że pola golfowe w Polsce nie zarabiają na siebie, właściciele wrocławskiej firmy Toya zorientowali się już wcześniej, a golf połączyli z działalnością deweloperską. – Wokół pola golfowego zaczynamy budować luksusowe wille i osiedle mieszkaniowe, sąsiedztwo golfa czyni taką lokalizację bardziej atrakcyjną – mówi Romuald Szałagan. Apartamenty dobrze się sprzedadzą. Według podobnego patentu buduje się pola golfowe w Hiszpanii czy Portugalii.
Gdyby Wojciech Kruk był prezesem państwowej Agencji Nieruchomości Rolnych, też by ten patent wykorzystał. – Przecież agencja ma jeszcze miliony hektarów, z czego wiele na Mazurach. Mogłaby się dogadać z prywatnymi inwestorami i zaproponować im budowę pól. Dzięki nim państwową ziemię w ich sąsiedztwie można by sprzedać o wiele drożej – mówi. Kruk, żeby pograć, musi ciągle jeździć setki kilometrów, a czasami się nie chce. Żeby więc więcej grać, a mniej jeździć, jubiler wokół swego domu na wsi stworzył namiastkę pola golfowego. – Tylko dwa dołki, ale trenować można – przekonuje Kruk.
Na różnych polach
Na razie pola golfowe nikogo w Polsce milionerem nie uczyniły i zapewne nie uczynią. Jednak na świecie widać, że mogą pomóc w tworzeniu miejsc pracy. W Turcji zbudowano wiele ośrodków wypoczynkowych, ale okazało się, że nawet przy tamtejszej pogodzie sezon turystyczny zaczyna się w połowie maja, a kończy w październiku. – Zaczęto więc budować pola golfowe i dziś golfiści najchętniej zjeżdżają tam w marcu i kwietniu, zanim zaczną się upały – zauważa Malinowski. Najbardziej popularne pola powstają w otoczeniu ładnej przyrody, na Florydzie, Hawajach, w Portugalii. Świetnie wkomponowałyby się w Mazury, dziś gnębione 30-proc. bezrobociem. Malinowski jest przekonany, że licznie zjeżdżaliby tam Niemcy czy Szwedzi, którzy u siebie grają nawet na śniegu. Golf to sport, który lubi się uprawiać na różnych polach.
U nas jednak nie dowierza się, że golfiści mogliby pomóc walczyć z bezrobociem. Gminy, zamiast zachęcać do inwestowania, wolą właścicieli pól, podobnie jak wyciągów narciarskich, oskubać do kości. Za swoje sto hektarów pola pod Częstochową Arkadiusz Muś rocznie płaci 0,5 mln zł samego podatku od nieruchomości. Im więcej zainwestuje, na przykład w budowę centrum konferencyjnego, tym podatek będzie wyższy.
Ströer sponsoruje turnieje golfowe nie tylko z powodu hobby prezesa. Te pieniądze to także inwestycja. Logo firmy pojawia się wśród jej potencjalnych klientów. Z tego samego założenia wychodzą też inni sponsorzy – producenci luksusowych zegarków, odzieży. Pole golfowe w Naterkach na Mazurach, borykające się z podobnymi kłopotami finansowymi jak inne, ożywia turniej pań organizowany przez dr Irenę Eris. Na turnieju zarabiają obie strony – właściciele pola golfowego i luksusowy ośrodek SPA Ireny Eris, w którym zawodniczki nie tylko mieszkają, ale korzystają też z zabiegów.
Kiedy powstało nowe pole golfowe pod Lublinem, zgłosił się tam do pracy chłopak po zawodówce, który nigdzie w okolicy nie mógł znaleźć roboty. Miał kosić trawę. – Okazał się wielkim golfowym talentem – opowiada Janusz Malinowski. Członkowie klubu ufundowali mu stypendium i obecnie Wojtek Świniarski jest jednym z najlepszych w Polsce zawodników. Dzięki golfowi w świat może wyrwać się nie tylko on. Polak może liczyć na stypendium w każdej amerykańskiej uczelni, jeśli będzie świetny w golfie.
Na jednym z licznych portali internetowych dla golfistów (golfmania.pl) można znaleźć zamieszczony tam dawno temu postulat pod adresem byłego już ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, by lobbował w sprawie obniżenia podatku od pól golfowych. Golfista Drzewiecki w tej sprawie nawet palcem nie kiwnął. Na swoje szczęście, bo mielibyśmy, jak nic, aferę golfową.