Polityka: – Jak są postrzegane polskie wybory prezydenckie w Brukseli? Czy w stolicy Unii uważa się je za ważne?
Janusz Lewandowski: – Ważny kraj, ważna gra. Programy unijne uwzględniają kalendarze wyborcze najważniejszych państw. Wiemy na przykład, że nie uzgodnimy nowej perspektywy finansowej, zanim w maju 2012 r. Francuzi nie wybiorą prezydenta. Polskie terminy też są brane pod uwagę – z pewną troską o rozwój wydarzeń w przyszłym roku, gdy Polska będzie jednocześnie przewodniczyć pracom Unii i wybierać parlament. Wybory prezydenckie traktowane są śmiertelnie poważnie, bo Polska jest uważana w Unii za solidnego i pozytywnego partnera. To było widać już po reakcjach na tragedię w Smoleńsku – przez respekt dla kraju nikt nie pytał, jak mogło dojść do tak absurdalnej katastrofy, choć wszyscy mieli to pytanie w tyle głowy.
Ówczesne współczucie i szacunek były autentyczne. Osłabły nieco tuż po pogrzebie na Wawelu, gdy Bruksela usłyszała pouczenia, że prawdziwych przyjaciół poznaje się po tym, iż lekceważą zakaz ruchu lotniczego – tak jakby po katastrofie samolotu CASA i po Smoleńsku Polska mogła kogokolwiek pouczać w kwestii bezpieczeństwa lotów. Byłem świadkiem tej dramatycznej nocy bezpośrednio przed pogrzebem – belgijskie siły powietrzne podstawiły samolot mogący się przemieszczać na niższym pułapie, mieli nim polecieć Barroso, van Rompuy, Rasmussen. Wszyscy byli gotowi do wylotu, z godziny na godzinę zmieniały się meldunki o pyle wulkanicznym, ostatecznie przyszedł surowy zakaz. Polskie reakcje wzbudziły zdziwienie, wróciło coś, co mnie strasznie irytuje – traktowanie Polski jako kraju specjalnej troski.