Rachunek za kryzys już jest w drodze. W Wielkiej Brytanii od stycznia 2011 r. podatek VAT wzrośnie z 17,5 do 20 proc. Niemcy tną pomoc socjalną dla bezrobotnych, w Hiszpanii łatwiej zwalniać pracowników, Portugalczycy ograniczają przywileje emerytalne dla sektora publicznego, a Francuzi chcą wydłużyć wiek emerytalny dla wszystkich.
Olbrzymie deficyty straszą w większości krajów europejskich i Stanach Zjednoczonych, a przykład Grecji pokazuje, że kiedyś kończy się cierpliwość rynków, do tej pory finansujących te długi. Ale przecież za głównego winowajcę kryzysu, który doprowadził wiele państw na skraj bankructwa, uchodzi właśnie sektor bankowy. Czy to nie on powinien zatem dołożyć się do ratowania publicznych finansów, dzięki którym niedawno sam przetrwał trudne chwile?
Pomysł Obamy
Kłopot w tym, że niemal każdy rząd ma na ten temat inne zdanie. Na ostatnim szczycie G20, na którym spotkali się politycy z najważniejszych gospodarek świata, zgodzono się tylko, że każdy kraj może w tej kwestii robić, co chce. Stephen Harper, premier Kanady, która bezpiecznie przetrwała kryzys, od początku wykluczył swoje poparcie dla jakiegokolwiek ogólnoświatowego podatku bankowego. Podobnie uczynili Chińczycy, którzy nie chcą osłabiać swoich banków dodatkowymi daninami. I pewnie do tej grupy należałaby Polska, gdyby zaproszono ją na forum G20.
Po przeciwnej stronie barykady znalazły się kraje, które musiały swoje banki ratować, a teraz muszą ciąć deficyty. To przede wszystkim Stany Zjednoczone, Niemcy, Wielka Brytania i Francja.
Aby nie szkodzić własnym instytucjom finansowym w konkurencji z innymi, Angela Merkel czy David Cameron woleliby, oczywiście, wprowadzić podatek ogólnoświatowy, taki sam w każdym kraju.