Jolanta Fedak, minister pracy, ostatecznie przegrała batalię o nowe rozwiązania dla drugiego filaru. Większość rządu, na czele z premierem, uznała że to zły czas na kolejną rewolucję w systemie emerytalnym. Panią minister pracy wspierał Jacek Rostowski, minister finansów, Boniego – Aleksander Grad, minister skarbu. Premier przychylił się do racji Boniego z obawy, że 14 mln członków OFE może potraktować zmiany jako zamach na swoje przyszłe emerytury. Miały ich utwierdzić w tym przekonaniu „niezależne” badania, które alarmowały że przyszłe emerytury zmaleją trzykrotnie. W rządzie zwyciężyło przekonanie, że realizacja postulatów minister Fedak byłaby demontażem reformy emerytalnej, co w znacznej części jest prawdą. Przegrana minister pracy nie oznacza jednak, że wszystkie jej pomysły były złe.
Po pierwsze – miała ich za dużo. Chciała zmniejszyć składkę do OFE z 7,2 do 3proc. Próbowała przekonać, że uczestnictwo w drugim filarze powinno być dobrowolne. Tym, którzy uzbierają w OFE więcej, obiecywała wypłatę gotówki po osiągnięciu wieku emerytalnego. Pomysłów zmian było tak dużo, że łatwo się w nich zgubić. Zwłaszcza, że system emerytalny jest sprawą skomplikowaną i niewielu dobrze orientuje się w tej materii. Większość członków OFE i, niestety, dziennikarzy nie rozumie go do końca. Łatwo więc nimi manipulować, łatwo wzbudzić strach o przyszłe świadczenia. Lobbing w tej sprawie był potężny.
Z każdym rokiem przyszli emeryci będą jednak mądrzejsi, nauczą się krytyczniej niż do tej pory patrzeć na wyniki funduszy . Na razie są one o wiele gorsze, niż nam obiecywano i to nie tylko z powodu kryzysu. W system nie wmontowano mechanizmów, które zmuszałyby fundusze do większej efektywności, czyli do prawdziwego pomnażania naszych pieniędzy.