Ponad trzydzieści banków, nieustannie zmieniające się promocje, oferty dla nowych i stałych klientów, a równocześnie mniej lub bardziej ukryte prowizje i dodatkowe opłaty – coraz trudniej ogarnąć rynek, szukając nisko oprocentowanego kredytu albo najkorzystniejszej metody ulokowania oszczędności. Nic dziwnego, że popularność zdobywają firmy reklamujące się jako doradcy finansowi. Warto skorzystać z ich usług, zwłaszcza gdy nie śledzimy na bieżąco doniesień z banków. Ale równocześnie warto stosować wobec nich zasadę ograniczonego zaufania.
To tylko pośrednik
Już samo określenie „doradca” mniej doświadczonych klientów może wprowadzić w błąd. Z formalnego punktu widzenia to po prostu pośrednik. Firmy reklamujące się jako doradcy same nie udzielają kredytów, nie przechowują naszych oszczędności ani nie zarządzają funduszami inwestycyjnymi. Zawierają umowy z bankami i innymi instytucjami finansowymi na sprzedaż ich produktów. Klientom natomiast mogą zaoferować znaczną oszczędność czasu – zamiast chodzić po wielu różnych placówkach, w jednym miejscu mamy szeroką ofertę, z której możemy dokonać wyboru. I już w tym momencie pojawia się pierwszy problem – pamiętajmy, że pośrednik nie zaoferuje nam wszystkich produktów finansowych dostępnych na rynku, a tylko te, które sam sprzedaje. Taka sytuacja oznacza również, że umowa podpisana przez nas u doradcy zostanie zawarta bezpośrednio właśnie z bankiem, towarzystwem funduszy inwestycyjnych czy ubezpieczycielem. Pośrednik ma tylko te dwie strony skojarzyć. Później naszym partnerem jest już tylko ta instytucja, która sprzedała nam swój produkt.