Jan Kulczyk bez państwa nie błyszczy. Giełdowy debiut KOV, jego spółki szukającej ropy w Brunei, nie okazał się sukcesem. Inwestorzy stali się odporniejsi na naftowe miraże. Tym chętniej biznesmen zgłosił się do przetargu na poznańską Eneę. I prawie mu się udało. Prześcignął francuskich konkurentów, ale – gdy wszyscy spodziewali się finalizacji transakcji – minister zmienił zdanie i ponownie zaprosił do rozmów Francuzów, którzy w tej chwili są na prowadzeniu. O tym, kto ostatecznie zakupi wielką firmę energetyczną, dowiemy się w 2011 r. Minister Aleksander Grad odwleka decyzję, bo ma kłopot.
Niewykluczone, że gdyby po Eneę – z takimi samymi pieniędzmi, jakimi dysponował Kulczyk – zgłosił się np. czeski oligarcha Zdenek Bakala (próbował przejąć kopalnię Bogdanka, patrz POLITYKA 48; teraz walczy z Zygmuntem Solorzem o zespół elektrowni Pątnów-Adamów-Konin), już by ją miał. Minister skarbu trochę w tej sprawie przypomina kobietę, która prędzej zaufa obcemu facetowi niż własnemu mężowi po 20 latach nieudanego związku. Kulczykowi szkodzi bowiem biznesowe CV. Media skrupulatnie przypomniały, co od państwa kupił, jak szybko to sprzedał nabywcom zagranicznym oraz ile na tym zarobił. Był tylko pośrednikiem, niczego nie stworzył ani nie rozwinął. Jego główny atut, którym chętnie się posługiwał, że reprezentuje kapitał polski, okazał się blotką.
Z kolei zamrożone od lat stosunki Zygmunta Solorza z ministrami skarbu uległy ociepleniu. Właściciel Polsatu, przejmując kiedyś Elektrim, stał się też właścicielem 50 proc. udziałów zespołu elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Od lat bez skutku próbuje dokupić drugą połowę i niewykluczone, że właśnie teraz mu się uda.