Praca kierowcy tira, czyli wielkiej ciężarówki jeżdżącej na międzynarodowych trasach, ma swój urok. Człowiek siedzi za kółkiem potężnej, nowoczesnej maszyny, za plecami ma kilkadziesiąt ton ładunku. I tak przemierza trasy liczone w tysiącach kilometrów. Każdego dnia poznaje nowych ludzi, nowe miejsca, ogląda nowe widoki. Wielu nie zamieniłoby tej pracy na żadną inną. Ale kiedy przychodzi taki moment, że człowiek musi tydzień albo i więcej stać na rosyjsko-białoruskiej granicy i nie wie, kiedy go wreszcie odprawią i wypuszczą, to żyć się odechciewa. Spanie w budzie, jedzenie byle czego, za potrzebą w pole albo, jak mówią kierowcy, „na koło”. Człowiek najchętniej zostawiłby maszynę i byle okazją zabrał się do domu.
Takie rozterki przeżywali ostatnio polscy kierowcy, którzy utknęli w Rosji próbując wyjechać z tego kraju. Niektórzy mieli jeszcze gorzej – musieli koczować w Kazachstanie, bo nie mogli przejechać tranzytem przez Rosję. Powód? 15 stycznia wygasły pozwolenia na wykonywanie międzynarodowych przewozów między Polską i Rosją. To coroczna przyczyna napięć w naszych wzajemnych stosunkach gospodarczych, bo umowy dotyczące przewozów zawierane są na okres roku kalendarzowego. Zwykle przed 1 stycznia nie udaje się zawrzeć nowego porozumienia, więc pierwszy kwartał mija na wojnie nerwów (przewoźników i zleceniodawców transportu) oraz prowizorycznie kleconych uzgodnieniach.
W ubiegłym roku sprawę udało się jakoś rozwiązać dopiero w marcu, a we wrześniu zaczęły się rozmowy na temat 2011 r. Szły jednak opornie i tuż przed sylwestrem Rosjanie poprosili polski rząd o przedłużenie obowiązywania ubiegłorocznych zezwoleń na 15 dni kolejnego roku. Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk wyraził na to zgodę. Polscy przewoźnicy mają teraz o to do niego pretensję.