Rosjanie o Grupie Lotos marzą od dawna. Najbardziej starał się koncern Łukoil. Składał oferty sam i przy wsparciu Jana Kulczyka. Dlatego kiedy w październiku 2010 r. sprawa prywatyzacji gdańskiej spółki odżyła i minister skarbu zaprosił do składania ofert inwestorów „ze szczególnym uwzględnieniem tych, których przedmiot działalności obejmuje górnictwo ropy naftowej”, w kolejce ustawiły się rosyjskie kompanie. Do kupienia jest pakiet ponad 53 proc. państwowych akcji.
Grupa Lotos uchodzi nie tylko za jedno z rodowych sreber, ale jest też srebrem efektownie błyszczącym: w Gdańsku kończy się właśnie rozbudowa i modernizacja rafinerii, która może przerabiać już 10 mln ton ropy rocznie. Grupa inwestuje w wydobycie ropy na Bałtyku i Morzu Północnym, rozbudowuje sieć sprzedaży. Może jest nieco zadłużona, ale jakże ambitna.
Tymczasem proces sprzedaży idzie nadzwyczaj opornie. W marcu już po raz drugi minister musiał przesunąć termin składania ofert. Oficjalny powód: prosiło o to trzech inwestorów. Nieoficjalny: zainteresowani inwestorzy to sami Rosjanie: Łukoil, TNK-BP, Rosnieft, Gazprom Nieft. Oferty nie złożył nawet Kulczyk Investment, firma, która kilka miesięcy wcześniej głośno deklarowała wolę kupienia Lotosu do spółki z libijskim partnerem, ani PGNiG. Zabrakło Amerykanów – ConocoPhillips, Chevrona, Exxon Mobil – którzy ponoć robili nadzieje i na których tak liczył minister Grad. Nie ma także Azerów z SOCAR, którzy mieli wystąpić w roli czarnego konia. Nasze srebro rodowe nie dla wszystkich ma kuszący blask.
Ryzykowny biznes
Choć oficjalnie minister zapewnia, że każdy inwestor będzie oceniany bez patrzenia na narodowość, to wiadomo, że sprzedaż Lotosu Rosjanom w roku wyborczym byłaby politycznym samobójstwem.