AKCJONARIAT OBYWATELSKI. Wyspa wśród oceanu
Kto gra na parkiecie warszawskiej GPW?
Na Giełdzie Papierów Wartościowych mieliśmy w tym roku już cztery krótkotrwałe załamania indeksów. W styczniu z powodu gwałtownego wzrostu cen żywności, w lutym na fali rewolucji w Tunezji i Egipcie, w marcu wskutek trzęsienia ziemi w Japonii, w maju z powodu kłopotów Grecji. Każde z tych wydarzeń wywołało spadki w Warszawie, choć trudno dostrzec związek między niepokojami w Kairze a liczbą kont zakładanych w PKO BP, czy między katastrofą w japońskiej elektrowni jądrowej Fukuszima a ilością paliwa kupowanego na stacjach PKN Orlen. Wprawdzie po spadkach każdorazowo przychodziły wzrosty, a WIG20 zyskał od początku roku ponad 4 proc., ale nasza giełda z pewnością nie była zaciszną wyspą, osłoniętą od zmiennej pogody na światowych rynkach finansowych.
Jeśli trzymać się żeglarskich porównań, GPW jest raczej łódką, umiejętnie manewrującą na oceanie zagranicznego kapitału. Warszawska giełda jest największa w Europie Środkowo-Wschodniej, ale dużo mniejsza od tej w Nowym Jorku. Na Wall Street średnie dzienne obroty wynoszą 70 mld dol. (w przeliczeniu ok. 200 mld zł), przy Książęcej w dobrym dniu osiągają 2 mld zł. Podczas gdy w Ameryce prym wciąż jeszcze wiedzie rodzimy kapitał, w Polsce spory udział mają inwestorzy zagraniczni, którzy zwykle bardziej wyczuleni są na sygnały płynące z gospodarki światowej niż z polskiej. A to czyni polską giełdę bardziej podatną na złe wiadomości z zagranicy niż na te dobre z kraju. Polscy inwestorzy indywidualni powinni o tym pamiętać.
Co ma Stambuł do Warszawy
– Dla globalnych graczy Polska jest jednym z wielu rynków wschodzących – mówi Wojciech Białek, główny analityk Centralnego Domu Maklerskiego Pekao SA.