Joanna Solska: – To prawda, że wkrótce będziemy jeść żywność z klonowanych zwierząt?
Łukasz Gruszczyński: – Tak, za pięć, góra dziesięć lat. Jej produkcja już teraz jest możliwa, ale na razie zbyt droga. Firmy badawcze w Stanach Zjednoczonych intensywnie szukają sposobów jej potanienia. Z ras tradycyjnych wybiera się osobniki mające pożądane cechy, np. jakość i smak mięsa, i klonuje się je, aby uzyskać dużą liczbę reproduktorów. Te duplikaty, już w sposób naturalny, dostarczają hodowcy zwierząt, których mięso jest najwyższego gatunku.
Prawo tego nie zabrania?
Zależy gdzie. W Stanach Zjednoczonych, gdzie te badania są najbardziej zaawansowane, nie. Tamtejsze firmy mogą klonować zwierzęta i produkty z nich dostarczać na rynek. Powstała w ten sposób żywność jest, zdaniem Amerykanów, ekwiwalentna wobec żywności tradycyjnej. Może być natomiast tańsza i lepszej jakości. Klonuje się też zwierzęta w Chinach, Korei Południowej i w Australii. Na razie na małą skalę, może ich być kilkanaście tysięcy. Owca Dolly, sklonowana w 1996 r., ma już sporo koleżanek i kolegów.
A w Europie?
Prawo wspólnotowe tej kwestii nie reguluje. Niedawno Parlament Europejski próbował wprowadzić zakaz sprzedaży produktów spożywczych pochodzących z klonowanych zwierząt i ich potomstwa, ale nie udało się uzyskać porozumienia z rządami krajów członkowskich i sprawa zawisła w powietrzu. Mamy prawną próżnię.
Mimo że żądająca zakazu grupa europarlamentarzystów była dość liczna?
Tak, w PE jest ich większość. Używali dwóch rodzajów argumentów. Jedni, choć jest to grupa niewielka, twierdzą, że klonowanie jest interwencją człowieka w obszary zarezerwowane dla Boga i z tego właśnie powodu powinno być zakazane.