Rynek

Teraz Budapeszt

Węgry toną, Polska traci

Budapeszt, 22 listopada 2011 r. Ludzie w kolejce po darmowe posiłki. Dotychczas nie kojarzyliśmy Węgier z takimi widokami. Budapeszt, 22 listopada 2011 r. Ludzie w kolejce po darmowe posiłki. Dotychczas nie kojarzyliśmy Węgier z takimi widokami. Laszlo Balogh/Reuters / Forum
Czy Węgry narobią Europie Środkowej, w tym i nam, takich kłopotów, jakich Grecja przysporzyła strefie euro?
Jeśli kryzys gwałtownie się zaostrzy, Orbána może, jak w Grecji, zastąpić technokrata.Bernadett Szabo/Reuters/Forum Jeśli kryzys gwałtownie się zaostrzy, Orbána może, jak w Grecji, zastąpić technokrata.
Polityka

W lipcu ubiegłego roku Wiktor Orbán zszokował rynki finansowe. Było trzy miesiące po zwycięskich wyborach, do Budapesztu przyjechała delegacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), by negocjować przedłużenie pożyczki ratunkowej przyznanej Węgrom w 2008 r. Ale nowy rząd odmówił dalszych cięć, zerwał rozmowy, a delegację odesłał do Waszyngtonu. Teraz rząd Orbána zszokował po raz drugi: 17 listopada ogłosił, że występuje do MFW o wsparcie finansowe, by „zabezpieczyć” kraj przed kryzysem. O swojej inicjatywie nie uprzedził ani funduszu, ani własnego banku centralnego.

Premierowi Węgier ziemia pali się pod nogami. Podczas ostatniej aukcji obligacji węgierskie ministerstwo finansów musiało zapłacić inwestorom rekordowe 8,78 proc., a na dwóch poprzednich zabrakło chętnych do zakupu całych transz oferowanego długu. Forint leci na łeb na szyję, wpędzając w kłopoty Węgrów zadłużonych we frankach szwajcarskich, a spowolnienie w strefie euro zaczęło dławić eksport, główne źródło wzrostu gospodarczego. By uniknąć niewypłacalności, Orbán zdecydował się na powrót do instytucji, której od miesięcy używał jako wycieraczki. Czy Węgry będą dla Europy Środkowej tym samym, czym Grecja stała się dla strefy euro?

Węgierski problem

Kryzys obu krajów zaczął się od kłamstw na temat deficytów. W Grecji rząd okłamywał unijny urząd statystyczny, na Węgrzech własnych wyborców, którzy ostatecznie odsunęli go od władzy, zapewniając w ubiegłym roku spektakularne zwycięstwo Viktorowi Orbánowi. Ale podobnie jak w Grecji u podłoża węgierskich problemów leżały wieloletnie zaniedbania: przerost państwa opiekuńczego, luźna polityka monetarna i opór przed reformami. Prymus Europy Środkowej w latach 90., w minionej dekadzie Węgry zgnuśniały, zadowalając się rozrostem sektora finansowego i boomem na rynku nieruchomości.

Kryzys finansowy 2008 r. spustoszył gospodarkę. Podczas gdy Polskę ocaliła konsumpcja wewnętrzna, Węgry ze swoim niewielkim rynkiem krajowym i uzależnieniem od eksportu znalazły się na łasce światowej koniunktury. Susza kredytowa podcięła rynek nieruchomości, a dewaluacja forinta wpędziła w tarapaty kredytobiorców zadłużonych we frankach. Węgry były pierwszym krajem, który poszedł po pomoc do MFW – jesienią 2008 r. otrzymały 25 mld dol. pożyczki w zamian za przyjęcie pakietu cięć i reform. Gdy polska gospodarka rosła w 2009 r. o 1,7 proc. PKB, węgierska skurczyła się o 6,7 proc.

To na fali zmęczenia oszczędnościami doszedł do władzy Orbán. Obiecał zrzucenie jarzma MFW i tak też zrobił. Ogłosił, że sam uzdrowi finanse publiczne i ożywi gospodarkę. Ponieważ tradycyjne recepty ekonomiczne według Orbána się wyczerpały, zapowiedział „działania nieortodoksyjne”. Rynki finansowe wkrótce pożałowały swoich apeli o reformy: opodatkował firmy telekomunikacyjne i energetyczne (bo wcześniej zarobiły za dużo), znacjonalizował fundusze emerytalne (bo działały niemoralnie), wreszcie wydał wojnę zagranicznym bankom (bo raty kredytów hipotecznych były za wysokie).

Z początku zdawało się, że ta terapia przyniesie skutek. W europejskich stolicach głośno krytykowano Orbána za kneblowanie mediów, ale po cichu podziwiano za to, że postawił się MFW i przyłożył finansistom. Owszem, trik z przejęciem funduszy pozwolił sprowadzić ubiegłoroczny deficyt do 4,2 proc. PKB, ale nie przywrócił szybkiego wzrostu gospodarki. Ledwo wydobyła się z jednej recesji, grozi jej kolejna wskutek spowolnienia w strefie euro, dokąd trafia większość węgierskiego eksportu. Rząd Orbána wciąż ma nadzieję na 1,5 proc. wzrostu PKB w 2012 r., ale Komisja Europejska prognozuje w najlepszym razie 0,5 proc.

Ryzyko recesji

Węgry są najbardziej zadłużonym krajem wśród nowych członków Unii Europejskiej. Daleko im do Grecji, której dług sięgnie w tym roku 160 proc. PKB, ale zadłużenie na poziomie 80 proc. to zbyt wiele jak na gospodarkę wschodzącą, która nie może liczyć na niskie oprocentowanie swoich obligacji. Na dodatek ze względu na niewielki rozmiar kraju i niedobór rodzimego kapitału Węgry są zdane na refinansowanie swojego długu przez inwestorów zagranicznych. A ci patrzą na perspektywy wzrostu, bo tylko w ten sposób Węgry są w stanie zredukować swoje zadłużenie.

Posunięciem, które spłoszyło inwestorów, była próba ulżenia właścicielom kredytów walutowych. Najpierw Orbán groził zamrożeniem kursu forinta do franka do końca 2014 r., w końcu we wrześniu parlament przegłosował ustawę, w myśl której dłużnicy będą mogli jednorazowo spłacić kredyty po zaniżonym kursie, a stratę pokryją zagraniczne banki. Te już teraz borykają się z rosnącą liczbą niespłacanych kredytów, więc będą musiały ograniczyć pożyczki dla przedsiębiorstw. To z kolei pogłębiło ryzyko recesji i przyspieszyło odpływ kapitału zagranicznego nie tylko z węgierskiej giełdy, ale i z rynku długu.

 

Bezpośrednią przyczyną powrotu do MFW jest groźba obniżenia ratingu węgierskich obligacji do poziomu inwestycji śmieciowych. Agencja Moody’s zdegradowała je już w ubiegły czwartek, a Fitch i S&P oceniają węgierski dług tylko oczko wyżej i zapowiedziały obniżki. Rozmowy z funduszem mają oddalić tę groźbę, tyle że nie wiadomo, co miałyby przynieść. Orbán oczekuje zapewne przyznania elastycznej linii kredytowej, którą ma m.in. Polska, ale ten instrument jest dostępny tylko dla krajów ze zdrowymi finansami publicznymi.

Pozostaje więc kolejna pożyczka ratunkowa w zamian za reformy. Rząd w Budapeszcie zarzeka się, że nie chce pieniędzy od MFW, ale jeśli strefa euro w przyszłym roku wpadnie w recesję, może nie mieć innego wyboru. Węgry muszą refinansować swój dług publiczny za granicą, a wysiłki Orbána, by sprzedać obligacje inwestorom chińskim i saudyjskim, spełzły na niczym. Wiele wskazuje więc na to, że dumny premier będzie musiał przyjąć jałmużnę od MFW i założyć z powrotem gorset oszczędności, który zrzucił w „walce o suwerenność ekonomiczną”.

Kozioł ofiarny

Tak jak w przypadku Jeorjosa Papandreu pozycja Orbána słabnie z każdą rundą oszczędności. Już we wrześniu spadek wpływów podatkowych wymusił podniesienie akcyzy, a kolejne korekty budżetu podważają wiarygodność premiera nie tylko w oczach ekonomistów. Zwolennicy Orbána zaczynają pytać, gdzie podziały się reformy strukturalne, a wyborcy widzą, że radykalizm premiera przynosi jednorazowe oszczędności, za to trwałych wrogów. Zagraniczne banki zapowiedziały pozwanie Węgier do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości za ustawę kredytową i dostały do ręki pretekst, by wycofywać swoje aktywa.

Jeśli kryzys gwałtownie się zaostrzy, Orbána może, jak w Grecji, zastąpić technokrata. Węgry miały niedawno taki rząd: ekonomista Gordon Bajnai wprowadzał w życie zalecenia MFW, zanim obecny premier wygrał wybory. Ale Orbán łatwo się nie podda i akurat w tej sprawie bardziej prawdopodobny jest scenariusz rodem z Włoch, gdzie Silvio Berlusconi, nim oddał władzę, doprowadził państwo na skraj katastrofy. Na razie kozłem ofiarnym ma być minister gospodarki narodowej György Matolcsy – to jemu przypadł wątpliwy zaszczyt ogłoszenia powrotu do MFW i on w razie potrzeby zapłaci za to dymisją.

Ale przy wszystkich podobieństwach między Węgrami a Grecją Europa Środkowa nie jest drugą strefą euro. Owszem, dla przeciętnego inwestora kraje naszego regionu leżą wciąż w jednym koszyku o nazwie Europa Wschodząca, ale ci bardziej zorientowani zdążyli już zauważyć, że podczas gdy Węgry znowu wpadają w tarapaty, Polska kwitnie. Prawda, kursy forinta i złotego są ze sobą sprzężone, ale w obliczu spowolnienia w strefie euro nasza waluta i tak była skazana na deprecjację. A warto pamiętać, że to dzięki niej polski eksport stał się tak konkurencyjny po poprzednim kryzysie.

Ale nawet inwestorzy na rynku walut nie traktują już Europy Środkowej jak jednego organizmu. Wymowny jest przykład Czech: podczas gdy forint tracił na wartości, korona jeszcze niedawno się umacniała, wyrastając na regionalny odpowiednik franka, bezpiecznej waluty na trudne czasy. Europa Środkowa ma wspólne banki, ale akurat one wiedzą, gdzie warto pozostać, a gdzieś muszą przecież zarabiać. Dla Polski kłopoty Węgier to kolejna szansa, by się odróżnić: zdobyć wyższy rating, przyciągnąć inwestorów, zatrzymać banki-córki. Pokazać, że w sprawach finansowych Polak i Węgier to jednak nie dwa bratanki.

Polityka 49.2011 (2836) z dnia 30.11.2011; Rynek; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Teraz Budapeszt"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną