W tym roku mija dwadzieścia lat od chwili, gdy każdy z nas mógł w III RP po raz pierwszy kupić obligacje emitowane przez polski Skarb Państwa. Dziś dostępne są w czterech różnych wersjach, a nabyć je można w oddziałach PKO BP i przez Internet. Nie zmieniła się główna zasada tego rodzaju inwestycji – pożyczamy pieniądze naszemu państwu na określony procent, a po upływie z góry ustalonego terminu resort finansów obligacje te od nas wykupuje.
Czy to bezpieczne inwestowanie? Nieustannie słyszymy przecież o Grecji, której wierzyciele musieli umorzyć znaczną część zobowiązań. Poważne problemy mają też inne kraje południa Europy, a agencje oceniające wiarygodność emitujących obligacje państw obniżają ich ratingi. Na szczęście Polska na tym tle pozostaje oazą spokoju. Nasze obligacje są dziś atrakcyjne z dwóch powodów. Nie należymy do krajów zagrożonych bankructwem, więc ryzyko przy zakupie polskich papierów jest minimalne. Równocześnie traktuje się nas jak kraj wciąż na dorobku, który niedawno przeszedł transformację gospodarczą i wciąż ma duży dystans do nadrobienia. To zaś oznacza, że Polska musi płacić inwestorom wyższe odsetki niż na przykład Niemcy, Brytyjczycy czy nawet Czesi. To co niezbyt cieszy naszego ministra finansów, jest wielką zaletą z punktu widzenia osób, które chcą zainwestować część swoich oszczędności w polskie obligacje.
Ile można zyskać?
Wszystko zależy od tego, na jak długo zdecydujemy się pożyczyć Skarbowi Państwa pieniądze. Najniżej oprocentowane obligacje dwuletnie pozwalają obecnie zyskać 4,75 proc. w skali roku. Kolejne ich serie wypuszczane są co miesiąc i minister może, ale nie musi, zmienić poziom wypłacanych odsetek. Oczywiście trzeba od nich zapłacić podatek Belki w wysokości 19 proc.
Jednak dwulatki to najniżej oprocentowane papiery.