Papier i taczkę wymyślili 2 tys. lat temu, proch – w X w., a szczoteczkę do zębów za panowania, u nas, Jana I Olbrachta. Od tego czasu głównie kopiowali. Bardzo zręcznie. Dziś produkują samochody, superszybkie pociągi, turbiny wiatrowe i panele słoneczne. Zbudowali najszybszy superkomputer. Przymierzają się do stacji kosmicznej. Chcą konkurować z Boeingiem i Airbusem. Na razie na własnym rynku.
Kupują, bo kraj się modernizuje, bo ludzie mają coraz więcej pieniędzy i podobny jak na Zachodzie apetyt, i po to, aby rozsądnie lokować bilionowe oszczędności. W 2010 r. nabywcami 19 proc. sprzedanych na świecie komputerów osobistych, 18 proc. telewizorów LCD, 14 proc. telefonów komórkowych i 26 proc. samochodów byli Chińczycy.
W 2010 r. wartość amerykańskiego importu towarów wysokiej technologii z Chin była o 94 mld wyższa niż amerykańskiego eksportu. Głównie dlatego, że spora część tego importu to towary wytwarzane w Chinach przez amerykańskie firmy. Wraz z nimi Chińczycy dostali w ręce technologie. Przyswajają je sobie szybko i bezceremonialnie, a potem bezpardonowo wykorzystują przeciwko swym nauczycielom.
Na pytanie, czy Chiny są zdolne do innowacji, odpowiedź brzmi: „tak, ale”.
Kierownictwo kraju już dawno uznało naukę i innowacje za klucz do potęgi Chin. I że najlepszych trzeba podglądać i kopiować. W przypadku nauki – brzmiała wytyczna – zacznijmy od zidentyfikowania, kim są ci najlepsi i dlaczego są tacy dobrzy. Zabrali się do tego metodycznie. Dlatego najważniejszy dziś ranking światowych uczelni jest autorstwa Center for World-Class Universities szanghajskiego Jiao Tong University.