Nie ma chyba drugiej takiej branży, na którą w ostatnich latach spadło aż tyle egipskich plag co na prasę drukowaną. Pełzający światowy kryzys finansowy, który trwa od 2008 r., wystraszył reklamodawców, którzy kryzysowe oszczędności rozpoczęli od obcięcia budżetów przeznaczonych na reklamę. Na to nałożył się spadek sprzedaży gazet. To w krótkim okresie może nawet nie robić takiego wrażenia – ot gazetę kupiło tym razem kilkuset czytelników mniej. Niestety – ten proces trwa nieprzerwanie od dekady. Z numeru na numer, z roku na rok robią się z tego dziesiątki tysięcy egzemplarzy nakładu mniej.
Powód? Wzrost znaczenia medium totalnego, jakim jest Internet. Wielu z czytelników, którzy kiedyś z pasją pożerali dzienniki, tygodniki i miesięczniki, teraz po prostu nie odrywa się od ekranu komputera. To wytłumaczenie oczywiste, choć nie do końca.
Błędne koło
Mniejsze wpływy z reklam i sprzedaży gazet wpływają oczywiście na kondycję finansową wydawców. Ci, widząc kurczące się przychody, ograniczają zatrudnienie i tną koszty. Takich redukcji na dłuższą metę nie można robić bezkarnie. Czy zauważyli już Państwo literówki na pierwszych stronach głównych polskich gazet codziennych? Jeszcze kilka lat temu rzecz nie do pomyślenia. To „tylko” cięcia na etatach w korekcie, a przecież w ostatnich latach w redakcjach prasowych straciło pracę sporo wybitnych dziennikarzy, reporterów i fotografów.
To błędne koło: czytelnicy, widząc spadek jakości (i grubości) gazet, kupują ich jeszcze mniej. Mniej czytelników to mniej reklamodawców, co powoduje dalsze zmniejszanie wpływów, co z kolei powoduje dalsze redukcje kosztów (i jakości produktu) po stronie wydawnictw. I tak dalej.
Pogłoski o rychłej śmierci prasy drukowanej podsycają jeszcze raporty takie jak amerykańskiego portalu CareerCast, jednego z największych pośredników pracy w USA.