Robotników w Polsce ciągle jest wielu, około dwóch milionów osób. Jest nim co czwarty zatrudniony mężczyzna, a robotnicą co piąta kobieta. To trzecia, pod względem liczebności, kategoria zawodowa w Polsce. Po specjalistach i kadrze kierowniczej. Grupa robotników, a więc osób pracujących fizycznie, jest stabilna, kurczy się o wiele wolniej, niż przewidywano przed laty. Bo choć padły stare zakłady pracy, w naszym kraju ciągle przybywa nowych fabryk, a te potrzebują rąk do pracy. Polscy robotnicy wytwarzają dla całej Europy lodówki, pralki, telewizory i klimatyzatory, a niemieckie czy japońskie marki samochodów nafaszerowane są częściami wyprodukowanymi w naszym kraju.
Związek bez zobowiązań
Klasa robotnicza się feminizuje. Wraz z restrukturyzacją przemysłu zwiększa się wśród robotników udział kobiet. Na progu transformacji trzon wielkoprzemysłowej klasy robotniczej stanowiła 450-tys. armia górników, która dziś stopniała do 130 tys. Zastąpiła ich 400-tys. armia pań z sieci wielkiego handlu. Kobiety stają się też coraz bardziej cenionymi pracowniczkami przy montażu. Są dokładne, precyzyjne, a te obarczone dziećmi – także bardziej zdeterminowane, by utrzymać zajęcie. I pracować za mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni.
Prof. Juliusz Gardawski, szef Katedry Socjologii Ekonomicznej w SGH, pojęcia „klasa robotnicza” używa jednak z coraz większym wahaniem. W takim znaczeniu, jak rozumiał je Marks, klasa robotnicza się rozmyła. Przestała być spójna, także wewnętrznie. Świadomość klasowa w robotnikach zanika, brakuje im też jednoznacznej identyfikacji zawodowej. To grupy, które coraz mniej łączy, a coraz więcej dzieli. W badaniu przeprowadzonym wśród pracujących robotników ponad połowa z nich na pytanie: „Czy klasa robotnicza jeszcze istnieje?