Hon to ma klawe życie. Jeśli musi gdzieś polecieć, wystarczy, że zadzwoni na infolinię. Ale nie taką zwykłą, na którą może dzwonić byle efteel, ale specjalną – tylko dla członków HON Circle. Bo posiadacz srebrnej karty programu Miles&More, czyli efteel (FTL – frequent traveler, częsty podróżnik), to początkujący łowca mil, a hon (od honorable – czcigodny) jest lotniczym arystokratą. Bilet dla niego musi się znaleźć. Jeśli wszystkie fotele w rejsie są już zarezerwowane, hon jest pierwszym oczekującym. Samolot ma sto kilkadziesiąt miejsc, więc szansa, że ktoś nie poleci, jest duża. Wtedy zwolni miejsce dla hona.
Kiedy pojawia się na lotnisku, dostaje asystenta, który opiekuje się nim aż do drzwi samolotu. Żadnych kolejek, wszystko od ręki, asystent toruje drogę. Hon oczekuje na lot w dyskretnym saloniku z wszelkimi wygodami, a jeśli na lotnisku takiego nie ma, to trudno, musi poczekać w zwykłym salonie biznesowym (business lounge). Na lotnisku we Frankfurcie jest specjalny terminal dla honów i luksusowy salonik (z pokojami hotelowymi), na temat którego wśród łowców mil krążą legendy. Mało kto miał szansę zobaczyć, ale zazdroszczą wszyscy.
Inaczej niż w przypadku innych oczekujących, którzy muszą słuchać komunikatów w oczekiwaniu na rozpoczęcie przyjmowania pasażerów na pokład, to obsługa musi dbać, żeby hon w porę tam trafił. Jeśli samolot nie został podstawiony do lotniskowego rękawa, hon nie jedzie autobusem. Pod trap podwozi go luksusowa limuzyna. Wsiada jako ostatni, by nie czekać zbyt długo na start, za to wysiądzie jako pierwszy, by się nie tłoczyć. Oczywiście znów czekać będzie na niego limuzyna, jeśli nie ma rękawa. Personel pokładowy, wcześniej uprzedzony, musi wiedzieć, kto z nimi leci, i odpowiednio hona powitać i obsłużyć.