Do urzędów skarbowych wpływają korekty zeznań PIT sprzed kilku lat. Podatnicy powiększają w nich osiągnięte zarobki o wartość abonamentów medycznych. Co najmniej przez pięć lat do tyłu. W korekcie, czyli PIT 11, donoszą ze skruchą, że zapłacony przez nich podatek był mniejszy, niż powinien. Do różnicy dopisują zaległe karne odsetki. Dopiero wtedy są w porządku. Najbardziej zaniepokojeni są posiadacze tzw. złotych kart abonamentowych, których miesięczna wartość wynosi 500 i więcej zł. Do nich bowiem ewentualna kontrola dotrze w pierwszej kolejności. – Wiadomo, które firmy takie abonamenty sprzedają. Wystarczy tam pójść i zażądać listy klientów – podpowiada Beata Kubicka, pracownica jednego z warszawskich urzędów skarbowych. Taka kontrola jest krótka, łatwa i przynosi widoczne efekty. Są bowiem tacy, którzy się przyczaili, myśląc, że się uda. Fiskus będzie się do nich dobierał przez najbliższe kilka lat. W języku urzędników fiskalnych takie odraczanie kontroli, czyli zabawa kota z myszą, nazywa się hodowaniem długów. Im później dopadnie się podatnika, tym więcej zapłaci.
Przez 15 lat w sprawie abonamentów medycznych ani urzędy skarbowe, ani Ministerstwo Finansów nie miały żadnych wątpliwości. – Były traktowane jako nieodpłatne świadczenie pracodawcy, od którego pracownik nie płaci podatku – przypomina Irena Ożóg. Pamięta, bo ustawę o PIT wprowadzano w życie, gdy była wiceministrem finansów. Od tej pory stosowny przepis się nie zmienił. Ktoś wpadł jednak na pomysł, żeby abonamenty potraktować jako otrzymaną korzyść pracownika. Sprawa trafiła do sądów, w których zapadały sprzeczne wyroki. W końcu jednak NSA orzekł, że podatek się należy. Taka interpretacja obowiązuje od dwóch lat. Ma spowodować, że wpływy do budżetu staną się większe.