Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Nasza droga Unia

Unijna biurokracja nie zamierza zaciskać pasa

Unia zaczyna dostrzegać słabości i kosztowność swojej administracji. Unia zaczyna dostrzegać słabości i kosztowność swojej administracji. Mirosław Gryń / Polityka
Poobijanym przez kryzys krajom Bruksela radzi głównie zaciskanie pasa. Ale sama unijna biurokracja akurat tego wezwania nie traktuje serio.
Unia informuje, że koszty administracji to mniej niż 6 proc. całego budżetu, z czego połowa to płace.Joris Van Ostaeyen/PantherMedia Unia informuje, że koszty administracji to mniej niż 6 proc. całego budżetu, z czego połowa to płace.
Na 2012 r. zaplanowano koszty administracji w wysokości 8,3 mld euro, co stanowi 5,6 proc. całego unijnego budżetu.Mirosław Gryń/Polityka Na 2012 r. zaplanowano koszty administracji w wysokości 8,3 mld euro, co stanowi 5,6 proc. całego unijnego budżetu.

Każdej biurokracji stawia się zarzut, że jest za droga, że służy sama sobie i stanowi nadmierny ciężar dla tych, którzy na nią łożą. Biurokrację Unii ten zarzut spotyka z dodatkowego powodu: jej legitymacja do ustanawiania prawa jest często kwestionowana. Przy rozmaitych okazjach i z różnych stron słychać zarzuty, że europejska integracja oznacza urzędniczą konspirację elit, a tysiące biurokratów, którzy podejmują decyzje regulujące życie milionów ludzi, nie pochodzą z wyborów i odpowiadają jedynie przed Komisją, której mandat także nie pochodzi z nadania wyborców.

Przed zarzutem, że jej biurokracja kosztuje gigantyczne pieniądze, Unia broni się na specjalnych stronach internetowych, gdzie „mitom na swój temat przeciwstawia fakty”. Tak to przynajmniej nazywa. Przypomina, że budżet – około 140 mld euro – zatwierdza unijny parlament, a ten pochodzi w wyboru. Opinie na temat marnotrawstwa Unia traktuje serio i oficjalnie, regularnie z nimi walczy. Na przykład wyjaśniając, że nie jest prawdą – co podał duński tygodnik „Sondagsavisen” – że wszystkim mężczyznom zatrudnionym w unijnych instytucjach przysługuje sześć tabletek Viagry miesięcznie ani że Unia finansuje centra tresury psów lub koncerty Eltona Johna. W przypadku tresury psów i koncertów, urzędy, które wliczyły to w koszty, musiały te wydatki zwrócić, więc podatnik nie zapłacił.

Unia informuje, że koszty administracji to mniej niż 6 proc. całego budżetu, z czego połowa to płace. Polemizując z krytykami przypomina, że „statystyczny obywatel Unii płacił w 2010 r. tylko 67 centów dziennie, aby finansować jej budżet – to mniej niż kosztuje pół filiżanki kawy – co trudno uznać za poważny wydatek, zważywszy na ogromne korzyści, jakie Unia przynosi obywatelom”. A wyliczając korzyści ze swej działalności, chwali się, słusznie zresztą, liberalizacją ruchu lotniczego i tańszymi opłatami za telefoniczny roaming.

Rozdęta Komisja

Akurat ruch lotniczy przysporzył ostatnio Unii propagandowego bólu głowy. Stało się tak za sprawą Michaela O’Leary, twórcy i szefa Ryanaira, największego europejskiego taniego przewoźnika lotniczego, którego Komisja Europejska zaprosiła na sesję poświęconą innowacjom. Zaproszeniu towarzyszyło zapewnienie, że Komisja płaci za przelot i wyśle po gościa na lotnisko kierowcę. Gdy O’Leary poinformował, że przyleci własną linią lotniczą, której samoloty lądują na tańszym lotnisku 70 km od Brukseli, odmówiono mu refundacji, oferując bilet na Aer Lingus. Kilka lat wcześniej O’Leary chciał kupić Aer Lingus, ale Unia mu tego zabroniła.

Brak zgody na refundację kosztu przelotu Ryanairem O’Leary uznał za przejaw dyskryminacji tanich linii lotniczych i zwrócił się do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego w Luksemburgu, który kontroluje finanse UE i ma czuwać nad tym, by pieniądze europejskich podatników były wydawane właściwie. Trybunał nie ma uprawnień w zakresie egzekwowania prawa. Swe ustalenia przekazuje Komisji oraz rządom krajowym UE. Prawnicy Ryanaira proszą Trybunał, aby przyjrzał się zarówno legalności, jak i sensowi decyzji Komisji. O’Leary w wywiadzie dla „Daily Telegraph” powiedział: „Pokażemy, że rozdęta Komisja szasta pieniędzmi, jednocześnie prawiąc Irlandczykom kazania w kwestii zaciskania pasa”.

 

Rzecznik Komisji odpowiada, że nie ma polityki dyskryminacji tanich linii lotniczych, tylko agencja turystyczna używana przez Unię, American Express Business Travel, korzysta z systemu rezerwacji, który nie uwzględnia tanich linii. O’Leary ma akurat na pieńku z Unią i domaga się, aby Komisja przeznaczyła milion euro na rzecz wskazanej przez niego organizacji charytatywnej jako „symboliczne zadośćuczynienie za straty, jakie ponoszą konsumenci i konkurencja”.

To tylko jeden z licznych przypadków oskarżania unijnych instytucji i urzędników o marnotrawstwo. W zeszłym roku José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji, i Herman Van Rompuy wynajęli osobne prywatne samoloty na lot do Moskwy na to samo spotkanie. A cały Parlament Europejski, liczący 736 posłów, i ich liczni asystenci raz w miesiącu odbywają kosztowną pielgrzymkę z Brukseli do Strasburga. 11 proc. budżetu Parlamentu idzie na nieruchomości, bo Parlament pracuje w Brukseli, Strasburgu i Luksemburgu.

Na 2012 r. zaplanowano koszty administracji w wysokości 8,3 mld euro, co stanowi 5,6 proc. całego unijnego budżetu. Budżet Parlamentu Europejskiego to około 1 proc. ogólnego budżetu Unii. Brzmi arcyskromnie, dopóki nie towarzyszy temu informacja, że w 2011 r. każdy eurodeputowany kosztował nas, podatników, średnio 550 tys. euro. Składają się na to pensje, koszty podróży, wydatki na biuro i osobistych asystentów. Kwota ta nie uwzględnia natomiast składek emerytalnych, a ten element kosztów poszedł ostatnio mocno w górę. Na pozostały personel Parlamentu idzie 37 proc. całego budżetu tej unijnej instytucji – wyniesie on w 2012 r. ponad 1,7 mld euro. Średnio na głowę personelu wypada odrobinę ponad 100 tys. euro rocznie. Czy unijna biurokracja musi tyle kosztować?

Budżet Komisji liczy 1342 strony, co czyni jego lekturę zajęciem złożonym i długotrwałym. W większości pozycji zresztą, zamiast konkretnych liczb, figuruje skrót „p.m.”, co oznacza z angielska „per memorandum”, czyli wiemy, ale publice nie powiemy.

Można tam wyczytać, że Unia przeznacza 88 mln euro na pomoc dla partii politycznych, co pomaga zrozumieć, dlaczego partie reprezentowane w unijnych organizacjach z reguły rzadko kwestionują płace i przywileje unijnej biurokracji. Chociaż kilka krajów – w tym Niemcy i Wielka Brytania – wzywa do cięć płac i emerytur.

Z oceną, że urzędnicy UE zarabiają za dużo, nie zgadza się Maroš Šefcˇovicˇ, unijny komisarz odpowiedzialny za administrację, który w końcu marca powiedział, że Unia ma kłopoty z rekrutacją, bo... za mało płaci. Podkreślił, że problem dotyczy zwłaszcza krajów bogatych. Na dowód podał dane, z których wynika, że choć Niemcy stanowią 16,3 proc. ludności Unii, w 2010 r. przypadało na nich zaledwie 7,6 proc. starających się o pracę w Komisji Europejskiej. Jeszcze jaskrawiej problem przejawia się w przypadku Wielkiej Brytanii, gdzie Komisja próbuje rekrutować studentów ostatniego roku. Na Wielką Brytanię przypada bowiem 12,4 proc. ludności Unii i zaledwie 2,4 proc. aplikujących o pracę na niższych szczeblach. Szczególnie dotkliwa, powiedział, jest sytuacja z przyciągnięciem wysokiej klasy ekonomistów.

Dworskie zwyczaje

Płace w UE są wysokie, choć ustępują zdecydowanie wynagrodzeniom na szczeblach kierowniczych w zachodnich firmach – komentują urzędnicy pracujący w Unii lub tacy, którzy latami byli na wysokich szczeblach brukselskiej struktury. Pracownik instytucji unijnych dostaje tzw. dodatek za pracę poza krajem ojczystym, który prawie w całości rekompensuje składkę podatkową. Dochodzą do tego: dodatek rodzinny, na dzieci i ich szkołę oraz szczodry pakiet medyczny i emerytalny. Ekspert ekonomiczny, na stanowisku porównywalnym ze szczeblem naczelnika w polskiej administracji centralnej, ma zarobki netto rzędu 7–10 tys. euro miesięcznie. Szczebel dyrektorów, zastępców dyrektorów generalnych i dyrektorów generalnych osiąga zarobki netto między 10 a 14,5 tys. euro.

Jest to mniej niż w prywatnym sektorze finansowym, ale tam wyższym zarobkom towarzyszy znacznie większe ryzyko i odpowiedzialność. „Nie słyszałem, aby ktoś w UE ponosił za cokolwiek poważną odpowiedzialność, chyba że weźmie łapówkę lub zdefrauduje unijne fundusze – wówczas oczywiście ponosi odpowiedzialność karną. Jak się po prostu nie sprawdzi, to przenoszą osobnika na inne stanowisko, a pieniądze pozostają bez zmian” – to jeden z komentarzy.

 

Obecnych problemów Unii nie rozwiąże zatrudnienie np. 20 wybitnych ekonomistów. Brak ich zainteresowania pracą w Unii wynika nie z powodów płacowych, ale z natury unijnej biurokracji. Jest ona powolna w działaniu, ale również bardzo hierarchiczna, wręcz feudalna. W Komisji panują dworskie zwyczaje, więc z całkowicie zrozumiałych powodów ostra krytyka jest ryzykowna i łatwo o etykietkę wroga Europy. Generalnie urzędnicy są bardzo aroganccy, bo wiedzą, że są bezkarni.

Z oczywistych przyczyn zatrudnienie w instytucjach Unii jest znacznie bardziej lukratywne dla obywateli krajów biedniejszych. W tych bogatszych znakomicie zarabia się w parlamencie narodowym. Jak podał na początku roku irlandzki dziennik „Independent”, członek parlamentu włoskiego zarabiał średnio ponad 16 tys. euro miesięcznie (nie licząc darmowej kolei i przelotów, 1,3 tys. euro na dodatkowe koszty transportu oraz zniżkowych cen na usługi fryzjerskie i gastronomiczne), francuskiego – 14 tys., a niemieckiego – 12,6 tys. euro. Daleko w tyle pozostawali parlamentarzyści hiszpańscy, średnio zarabiający 4,6 tys. euro miesięcznie. Na tym tle wynagrodzenie polskiego posła – bez dodatków za funkcje kierownicze w komisjach sejmowych – 10 tys. zł, czyli z grubsza 2,4 tys. euro miesięcznie – wygląda blado. Bruksela jawi się zatem jako finansowa bonanza.

Dla Polaków posada eurodeputowanego stała się wspaniałą synekurą, nagrodą za partyjną lojalność albo luksusową formą politycznego zesłania. Tak czy owak, zesłańcy nie narzekają. Bo na co? Do wysokich pensji i hojnych diet dochodzą szczodre przywileje transportowe.

Mówiło się wiele o językowych ułomnościach naszych europosłów, ale pewno nie jesteśmy tu wyjątkiem. Kwalifikacje merytoryczne są także często wątpliwe. Jeśli prof. Lena Kolarska-Bobińska, uznany socjolog, przygotowała dla Parlamentu Europejskiego raport w sprawie przyszłości energetycznej Europy, to nie dlatego, że jest ekspertem od tych spraw, ale dlatego, że należy do stosunkowo wąskiego kręgu ludzi, którzy potrafią analizować i rezultaty analizy przedstawić w solidnym dokumencie. Jak z tego typu zadaniem poradziłoby sobie kilku europosłów, których na okrągło oglądamy w krajowych bójkach telewizyjnych?

Przy okazji przyjęcia budżetu na 2012 r. komisarz Janusz Lewandowski mówił: „Istnieje poważne ryzyko, że w trakcie nadchodzącego roku Komisji Europejskiej skończą się pieniądze, więc nie będzie w stanie honorować wszystkich swych finansowych zobowiązań” i wyraził nadzieję, że gdyby do takiej sytuacji doszło, może liczyć na wsparcie Rady i Parlamentu w zapewnieniu dodatkowych środków.

Na dłuższą metę także i sama Unia zaczyna jednak dostrzegać słabości i kosztowność swojej administracji. W końcu 2011 r. Komisja zaproponowała zmiany w regulacjach kadrowych, dotyczące w sumie 55 tys. urzędników, zatrudnionych w ponad 50 unijnych instytucjach i agencjach. Propozycje te przewidują 5-proc. redukcję personelu i ograniczenie przywilejów. Ma to przynieść oszczędności rzędu miliarda euro rocznie.

Unia Europejska, mimo swych ogromnych dokonań, nigdy nie zdobyła w sercach Europejczyków tak ciepłego miejsca, jak król Juan Carlos I w sercach Hiszpanów. A skoro król Hiszpanii przeprasza za wyjazd na safari i polowanie na słonia za pieniądze podatników, bo naród właśnie zaciska pasa, to unijni biurokraci także by zyskali, wykazując więcej wrażliwości na sposób wydawania powierzonych im pieniędzy. Zwłaszcza w czasach kryzysu.

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Rynek; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Nasza droga Unia"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną