W Centrali Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń z każdego kąta spogląda Janusz Rewiński. W staroświeckim garniturku, z krzaczastymi brwiami i bez brody w pierwszej chwili jest trudny do rozpoznania. Bo osoba, którą widzimy na plakatach, to nie Rewiński celebryta, satyryk i były polityk, ale Rewiński aktor, który wcielił się w postać Molocha, czyli ducha czasów minionych. PZU, żeby się z tym duchem ostatecznie pożegnać, gotów jest wydać 25 mln zł, bo kuracja odmładzająca nie jest tania. Pełny zabieg obejmuje unowocześnienie znaku firmowego, zmianę wystroju placówek i kampanię reklamową, tak by zmianę dostrzegli klienci.
Molocha wymyśliły osoby, które kiedyś ubezpieczały się w PZU, a potem przeszły do konkurencji. – 70 proc. osób korzystających z oferty naszych konkurentów miało w przeszłości doświadczenia z PZU. Pytane, z czym im się zakład kojarzy, często używały słowa moloch. Pod tym pojęciem krył się bagaż negatywnych skojarzeń – biurokracji, powolności, urzędniczej arogancji, ciągnący się jeszcze od czasów PRL – wyjaśnia Witold Jaworski, wiceprezes PZU. Dlatego największa polska firma ubezpieczeniowa od kilku lat dokłada starań, by wyplenić stare nawyki pracowników, przyspieszyć i uprościć procedury. Teraz chce ten proces odmłodzenia przypieczętować egzorcyzmem: wyganiając ducha starych czasów i wieszając nowy szyld.
Metoda 1: gimnastyka
W PRL PZU był monopolistą, rodzajem państwowego urzędu. Od ponad 20 lat musi jednak dawać sobie radę na coraz bardziej konkurencyjnym rynku, rywalizując z wieloma, w dużej części zagranicznymi firmami. Choć wróżono, że go ten peerelowski bagaż pociągnie na dno, i były okresy, kiedy było blisko, PZU – od dwóch lat spółka giełdowa – nieźle daje sobie radę na rynku.