Legenda rodzinna jest taka, że gdzieś w latach 70. do warsztatu samochodowego, który Piotr Małuszyński prowadził w Pabianicach, przyjechał klient luksusowym, jak na owe czasy, samochodem. – Panie, rzuć pan te auta i weź się za pieczarki – poradził. – Ja też kiedyś miałem warsztat. Dla rodziców Piotra (matka – pracownik naukowy, ojciec – inżynier) decyzja syna o zostaniu pieczarkarzem była szokiem. Poza tym już wkrótce, w stanie wojennym, pieczarkowy interes mógł się zakończyć tak nagle, jak się zaczął.
Żeby pieczarki urosły, potrzebna była grzybnia, którą sprowadzano wtedy z Francji. Na import potrzebny był przydział dewiz, w początkach lat 80. nie do uzyskania. Piotr, przy pomocy paru ludzi z Instytutu Uprawy Grzybów w Skierniewicach, wyhodował własną polską grzybnię. Nawet nakręcono o nim film w czterech odcinkach jako o producencie żywności bez importowego wsadu. Kiedy pieczarkowy interes wyczuli Olejniczakowie z Łowicza, firma Małuszyńskiego Mykogen znana już była w całej Polsce. Wojciech Olejniczak, wtedy jeszcze student, potem minister rolnictwa i szef SLD, przyjeżdżał do Małuszyńskiego z ojcem i bratem po podłoże do produkcji pieczarek. – Bywały dni, kiedy przerzucałem kilka ton – wspomina Olejniczak. – To wtedy zrujnowałem sobie kręgosłup. Mały Michał Małuszyński dreptał krok w krok za ojcem. Ciągle pytał „a po co…?”. Nikt w rodzinie nie miał wątpliwości, że przejmie kiedyś firmę.
Król pieczarek
Nowy zakład produkcji grzybów, w Karszewie koło Łasku, młody Małuszyński zbudował jeszcze jako student marketingu i zarządzania na uczelni prywatnej. Gdy tylko skończył 18 lat i mógł skorzystać z kredytów przewidzianych dla młodych rolników. Bo produkcję pieczarek państwo uznało za dział specjalny produkcji rolnej. Ze wszystkimi podatkowymi preferencjami, co ściągało do branży najbardziej przedsiębiorczych ludzi z miasta. Pod koniec lat 90., gdy już wiedzieliśmy, że wchodzimy do Unii, tytułów wsparcia dla rolników było jeszcze więcej. Michał często jeździł do Holandii, która była wtedy największym producentem pieczarek w Europie. Tam się uczył, podglądał. Stamtąd sprowadzano technologię i maszyny. Teraz na rynku miejsce Holandii zajęła Polska, gdzie są niższe koszty pracy i gdzie wymyślono sporo udoskonaleń. Na Zachód jeżdżą nie tylko tony pieczarek, ale także polska grzybnia i podłoże.
Piotrowi Małuszyńskiemu, „królowi pieczarek”, pozostała jednak przedpieczarkowa słabość do samochodów. Zaczął się ścigać w rajdach terenowych, po kilku latach wystartował także Michał. Albert Gryszczuk, który przygotowywał do rajdu Dakar Adama Małysza, pamięta, jak pomyślał wtedy o Michale, że ma zawód „syn”. Ot, kolejny rajdowiec z dużym budżetem, który w ściganiu się szuka odskoczni od biznesowych kłopotów. Gryszczuk pokazał mu, na czym ta zabawa polega. I po roku bardzo się zdziwił. Michał, który bez pomocy Gryszczuka nie był w stanie prawidłowo przejechać przez górkę, zdobył mistrzostwo Polski i to w aucie, które przez ten czas sam zbudował. – To był składak na podstawie Nissana Patrola, z silnikiem BMW – pamięta Michał Małuszyński. Wtedy to było możliwe. Można się było ścigać każdym autem, byle tylko było dopuszczone do ruchu drogowego. Teraz przepisy się zmieniły. Ojciec i syn, oprócz pieczarek, postanowili więc produkować auta do rajdów terenowych. – To były świetne samochody, niektóre ścigają się do tej pory – zauważa Gryszczuk.
Przez sportowe pasje o mały włos nie zmarnowało się całe pieczarkowe imperium Małuszyńskich. Piotr, zjeżdżając w gęstej mgle na nartach, nie zauważył urwiska i spadł w przepaść. Połamany, kilka tygodni spędził na oddziale intensywnej terapii. Wiele następnych miesięcy w gipsie. Michał junior musiał przejąć zarząd firmy. Ale jak pech, to pech: banki odmówiły kredytowania i nie było pieniędzy na dokończenie nowej inwestycji. Spora grupa plantatorów wypadła wtedy z rynku. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, jak bardzo wymagająca jest produkcja pieczarek. Jak wszystko musi być sterylne ze względu na zagrożenie zieloną pleśnią. W procesie przetwarzania słomy i kurzego nawozu na podłoże dla grzybów ludzie muszą zachować higienę podobną, jak w sali operacyjnej.
Kiedy Michał walczył o firmę, jego niedawno poślubiona żona Julita borykała się z chorobą kręgosłupa. Przeszła operację. Lekarze uważali, że konieczna jest kolejna. Życiowe plany Małuszyńskich zaczęły się walić. Teść o Julicie mówi, że ma we krwi domieszkę benzyny. Podobnie jak Michał lubi rajdy. Planowali, że będą się ścigać razem i to w autach, które zmontują w swojej fabryce. Miały wśród rajdowców terenowych coraz większe wzięcie. Do wspólnego biznesu z Michałem przymierzał się nawet Krzysztof Hołowczyc – pamięta Albert Gryszczuk.
Żeby ciągle ulepszać konstrukcje, trzeba było nie tylko ścigać się w kraju, ale i za granicą. Podglądać, jakie nowe rozwiązania wprowadzają konkurenci. Nowe konstrukcje nieustannie testować. Michał miał na to coraz mniej czasu. Ku wielkiemu rozczarowaniu Gryszczuka w końcu Małuszyński wycofał się z rajdów. – I nie zmierzył się z największym wyzwaniem, jakim jest start w rajdzie Dakar.
Julita nie mogła nie tylko jeździć, ale nawet siedzieć. W końcu trafiła do kliniki prof. Josefa Hesslingera pod Monachium. Zamiast kolejnej operacji zaproponował długotrwałą rehabilitację. Sporo ćwiczeń w domu, co dwa miesiące kolejna wizyta w Niemczech. Zorientowała się, że pacjentami profesora jest wielu bardzo znanych Polaków. W końcu Michał wydobył firmę z kłopotów, Julita podreperowała kręgosłup, a Piotr wrócił do interesów.
Tymczasem w pieczarkowym biznesie coraz większym problemem zaczynał być brak słomy. Bez słomy nie można uprawiać pieczarek. Zbiór i sprasowanie słomy z pól dla wielu indywidualnych rolników to wciąż spore logistyczne przedsięwzięcie. Gospodarstw wielkoobszarowych ciągle jest za mało. Ceny słomy pną się o wiele szybciej niż ziarna. Kiedy Piotr pojechał w okolice Krzemieńca na Ukrainie, gdzie jego córka była na obozie jeździeckim, zobaczył 1000-hektarowe gospodarstwo byłego kołchozu. Dzierżawca siał pszenicę, a słoma do niczego nie była mu potrzebna. Dziś jest wspólnikiem Małuszyńskiego. Na produkowanych tu podłożach dla pieczarek rosną grzyby dla mieszkańców Kijowa i Moskwy. Mykogen, drugi w kraju, trafił do europejskiej czołówki eksporterów pieczarek. Firma ma ok. 100 mln zł rocznego obrotu, zatrudnia ok. 400 osób, w tym 200 na Ukrainie.
Ale Michał z Julitą, po doświadczeniach monachijskich, postanowili wejść w nowy biznes. Na kupionych przed kilkoma laty sześciu hektarach w Kolumnie pod Łaskiem zbudowali klinikę rehabilitacyjną Columna Medica, wyposażoną w najnowocześniejszy sprzęt rehabilitacyjny.
Firma rodzinna
Jak rolnik Małuszyński poradzi sobie z takim interesem? Biznesplan jest prosty. Gwarancją jego sukcesu jest notes z telefonami polskich pacjentów niemieckiego profesora Josefa Hesslingera, z którym Julita w czasie własnej rehabilitacji zdążyła się zaprzyjaźnić. Znani i zamożni Polacy, którzy do tej pory musieli profesora odwiedzać w Monachium, teraz mogą być przez niego leczeni w kraju. Taniej, chociaż też nie tanio. Ale już jest kolejka oczekujących. Wiadomo, choroby kręgosłupa to dziś epidemia.
34-letni obecnie Małuszyński – według Wojciecha Olejniczaka „Najlepszy rolnik, jakiego zna” – choć rozkręca klinikę, nie przestał zajmować się rolnictwem. Korci go tysiąc hektarów na Ukrainie, na których – bez żadnej chemii – partner ojca uprawia pszenicę. Można by pomyśleć o produkcji żywności ekologicznej na większą skalę.
Małuszyńscy na razie w rajdach nie jeżdżą, ale warsztaty, w których ojciec z synem produkowali własnej konstrukcji samochody terenowe, ciągle pracują. Teraz służą głównie do przeglądów ciężarówek wożących słomę do produkcji pieczarkowego podłoża, ale w każdej chwili mogą zmienić profil. Bo firma rodzinna, jeśli ma solidne podłoże, może rozrastać się w różne strony.