Już w niedzielę Hiszpania i Włochy staną do walki o mistrzostwo Europy w piłce nożnej, jednak ostatniej nocy w Brukseli oba kraje ściśle ze sobą współpracowały. Razem stworzyły front przeciw Niemcom, wspierany przez nowego francuskiego prezydenta, któremu z pewnością kibicują też Irlandia, Portugalia i Grecja. Hiszpania i Włochy mają w ręku silny argument. Straszą, że jeśli nie spadnie oprocentowanie ich obligacji, będą zmuszone pójść po europejską pomoc nie tylko dla swoich banków, ale też dla budżetu. A to rozsadzi mechanizm ratunkowy albo w najlepszym razie wymusi znaczące zwiększenie jego kapitału.
Jeszcze przed szczytem Angela Merkel jasno zadeklarowała, że o jakichkolwiek euroobligacjach nie może być mowy, póki ona żyje. Południe postanowiło zatem zrezygnować z realizacji planu maksimum i wycisnąć tyle ustępstw od Niemiec, ile to tylko możliwe. Ani Hiszpania, ani Włochy oczywiście nie pożegnały się z myślą o wspólnym zaciąganiu długów przez strefy euro, ale dobrze wiedzą, jak osiągnąć swoje cele. Trzeba stosować politykę drobnych kroków – byleby wszystkie szły w tym samym kierunku. Bo to, że Niemcy pomału ustępują pod każdym względem, wiedzą w Europie już wszyscy.
Nie inaczej było ostatniej nocy. Premier Mario Monti, wspierany przez swojego kolegę Mariano Rajoya wywalczył całkiem sporo. Banki będą mogły stosunkowo łatwo korzystać z pomocy za pośrednictwem mechanizmów stworzonych pierwotnie, by wspierać budżety państw w kryzysie. Już nie Europejski Bank Centralny, a właśnie fundusz ratunkowy może w wyjątkowych okolicznościach skupować obligacje na rynku wtórnym. A przecież te wyjątkowe okoliczności mamy w strefie euro przez cały czas. Wreszcie kredyty udzielone przez państwa członkowskie nie będą już miały szczególnej pozycji w porównaniu z tymi z sektora prywatnego.