Chłopie, jestem twoim dłużnikiem. Wpadnij kiedyś po pracy, to otworzę butelkę Bollingera” – pisał trader jednego z londyńskich banków do kolegi w Barclays. Bollinger to marka drogiego szampana, trader to osoba handlująca instrumentami finansowymi, a Barclays to drugi bank w Wielkiej Brytanii. O co chodzi? Jeden bankier dziękuje drugiemu za to, że wpłynął na stawkę LIBOR. Chodzi o pół punktu bazowego, ale od tej drobnej różnicy zależy wielki zysk z zakładu postawionego przez tradera. Nawet bankierzy wiedzą, że to oszustwo. „Jesteśmy z definicji nieuczciwi, ryzykujemy utratę reputacji na rynku i u nadzorców” – skarżył się w 2008 r. inny pracownik banku. Prorocze słowa.
Pod koniec czerwca nadzory finansowe w Ameryce i Wielkiej Brytanii wlepiły Barclays rekordową karę – 290 mln funtów, równowartość 1,5 mld zł. Powód: manipulacje stawkami LIBOR i EURIBOR, jednymi z najważniejszych wskaźników na rynkach finansowych. Bank zapłacił, by zamknąć śledztwo, ale lawiny gniewu już nie zatrzymał. W ubiegły wtorek porwała prezesa Boba Diamonda, a sam Barclays walczy z opinią najbardziej zepsutego banku na Wyspach. Oszustwa to jedno – kto wie, czy nie gorsze są cytaty z maili bankierów, zawarte w raporcie brytyjskiego nadzoru. Obnażają mentalność książąt pieniądza w londyńskim City – chciwość, pychę i poczucie bezkarności.
Brytyjczycy są wściekli, a politycy zioną oburzeniem. Od tygodnia bankierów chłoszczą na przemian premier, lider opozycji i szef banku centralnego. Ale sprawa nie dotyczy tylko Wielkiej Brytanii. Londyn to największe centrum finansowe na świecie, działają tam wszystkie liczące się banki, a w manipulacje stawkami LIBOR zamieszanych jest co najmniej 20 instytucji, w tym banki, które w 2008 r.