Kiedy śledczy wkroczyli do siedziby Amber Gold i mieszkań należących do Marcina P., właściciela gdańskiej piramidy finansowej, szukali nie tylko legendarnych sztabek złota, srebra i platyny, ale przede wszystkim dokumentów księgowo-finansowych. Zebrali ich w sumie 500 kartonów i 190 segregatorów. Do tego doszła jeszcze dokumentacja w formie cyfrowej z komputerowych dysków; w sumie 7 terabajtów danych. Sporo.
Po przetransportowaniu tego bagażu do prokuratury gdańscy śledczy postanowili oddać go w ręce biegłego, który by wszystko zanalizował i odsłonił kulisy funkcjonowania piramidy. Każda prokuratura korzysta najczęściej z biegłych sądowych wpisanych na listę prowadzoną przez prezesa miejscowego sądu okręgowego. Biegły, którego zapytano, czy podejmie się tego zadania, nie oponował. Za analizę dokumentacji Amber Gold zażądał... 7 tys. zł. Prokuratorzy już po cenie usługi zorientowali się, że ekspert rachunkowości najwyraźniej nie czyta gazet i nie bardzo wie, o co chodzi. Sami lepiej rachując, a także mając świadomość skali i skomplikowania zadania, zrezygnowali ze zlecenia.
Prokuratorzy na cenzurowanym
Zwrócono się do pięciu specjalistycznych firm księgowych z pytaniem: kto podjąłby się sprawdzenia ksiąg Amber Gold pod kątem rachunkowości i kwestii podatkowych? Sprawa nabrała politycznego charakteru, gdańscy prokuratorzy znaleźli się na cenzurowanym, woleli więc nie ryzykować z biegłym, który by przygotował niekompetentną opinię albo utknął z pracą na lata. Zgodziła się tylko jedna firma z Warszawy, jednak warunki, jakie postawiła, powaliły śledczych: robota zostanie wykonana w pół roku i będzie kosztować 2 mln zł.