Rynek

Ludzie listów nie piszą

Poczta Polska traci kawałek monopolu

Poczta Polska jeśli ma przetrwać, musi w przyspieszonym tempie zmienić się w nowoczesne przedsiębiorstwo. Poczta Polska jeśli ma przetrwać, musi w przyspieszonym tempie zmienić się w nowoczesne przedsiębiorstwo. Andrzej Stawiński / Reporter
Od stycznia rynek pocztowy w Polsce miał być wolny. Jednak emerytury z ZUS czy zasiłku z pomocy społecznej prywatny listonosz nie przyniesie. Państwo próbuje na różne sposoby chronić molocha, któremu dopiero od niedawna zaczął poprawiać się charakter.
Kłopot w tym, że rynek listów nie ma przed sobą świetlanych perspektyw. Jego wartość będzie się według prognoz kurczyć co roku o kilka procent.Michał Tuliński/Forum Kłopot w tym, że rynek listów nie ma przed sobą świetlanych perspektyw. Jego wartość będzie się według prognoz kurczyć co roku o kilka procent.
Polityka

Kto kolekcjonuje blaszki dołączane do listów z rachunkami, ten od stycznia będzie musiał znaleźć sobie nowe hobby. Skończy się również darmowa dostawa notesików, bo prywatni konkurenci Poczty Polskiej nie będą musieli obchodzić prawa, tak jak robili to przez ostatnie lata. Na początku przyszłego roku następuje – przynajmniej w teorii – pełna liberalizacja rynku pocztowego, czyli każda firma będzie mogła zaoferować klientom wysyłanie dowolnych listów.

Najpierw wszystkie, a od 2006 r. tylko te najlżejsze, których masa nie przekraczała 50 g, były zarezerwowane dla Poczty Polskiej. I taki stan trwałby zapewne kolejne lata, gdyby nie unijne wymogi. Polski rząd i tak bronił monopolu swojej Poczty tak długo, jak to było możliwe. Jednak początek 2013 r. to nieprzekraczalny termin, w którym ostatnie kraje unijne muszą zlikwidować ograniczenia. Czy czeka nas zatem walka o klienta, jak w chwili, gdy łamano monopol Telekomunikacji Polskiej? Niekoniecznie.

Miliony rachunków

Kłopot w tym, że rynek listów nie ma przed sobą świetlanych perspektyw. Jego wartość będzie się według prognoz kurczyć co roku o kilka procent. W Polsce wysyła się co prawda wciąż ok. 2 mld listów rocznie, ale to na pewno nie zasługa klientów indywidualnych, którzy coraz częściej wybierają pocztę elektroniczną, esemesy, a ostatnio serwisy społecznościowe. Większość listów operatorzy pocztowi zawdzięczają dużym firmom, które wciąż w ten sposób wysyłają każdego miesiąca tysiące, a nawet miliony rachunków. To właśnie o zamówienia koncernów toczy się na rynku wojna cenowa między Pocztą Polską a jej prywatnymi konkurentami. Ci drudzy gotowi byli nawet dociążać listy przez dokładanie notesów czy przyklejanie blaszek, żeby tylko móc startować w przetargach.

Jednak i taki sposób zarabiania pieniędzy wkrótce się skończy, bo coraz częściej rachunki są wysyłane przez Internet. Operatorzy telekomunikacyjni, telewizje kablowe czy firmy energetyczne starają się na różne sposoby zachęcać klientów, by rezygnowali z papierowych rachunków i godzili się na elektroniczne faktury. Najczęściej mówią o ekologii, ale chodzi im oczywiście o oszczędności, bo nawet najtańszy list nigdy cenowo nie będzie mógł konkurować z mailem.

Trudno zatem się dziwić, że dziś wszystkie poczty wolą inwestować w usługi paczkowe. O ile listy z powodu Internetu tracą na znaczeniu, to paczki z tej samej przyczyny zyskują, bo właśnie w sieci kupujemy coraz więcej towarów. Na tym rynku konkurencja jest bardzo zacięta, a Poczta Polska musi mierzyć się z firmami polskimi i oczywiście z DHL czy UPS. O ile w przypadku listów miała ustawowe przywileje, to pozbawiona takiej ochrony i nieprzygotowana do twardej rywalizacji znaczną część rynku paczek już straciła.

Prywatni operatorzy wiedzą, że na wysyłaniu listów przez indywidualnych klientów wiele nie zarobią, jednak chcą skorzystać z otwarcia rynku. Problem w tym, że chociaż jest ich wielu, działają najczęściej na obszarze jednego regionu. Tylko kilka firm ma sieć dystrybucji obejmującą większą część kraju, ale i one ­skupiają się głównie na dużych miastach.

Najważniejszy konkurent Poczty Polskiej, InPost, działa na obszarze zamieszkanym przez 60–70 proc. Polaków. – Chcemy, aby ten wskaźnik w 2013 r. przekroczył 90 proc. Teraz mamy ponad 850 punktów obsługi klienta, za rok powinno ich być dwa razy więcej. Znaczek na nasz list z pewnością będzie tańszy niż w przypadku Poczty Polskiej. Już teraz przesyłka ważąca od 51 do 70 g wysłana za naszym pośrednictwem kosztuje tylko 1,20 zł – mówi Janusz Jank, dyrektor handlowy InPost. Dla porównania za znaczek na najlżejszy list u państwowego operatora trzeba zapłacić 1,55 zł.

Jednak nawet najwięksi prywatni operatorzy nie stworzą sieci placówek, skrzynek i doręczycieli porównywalnej z Pocztą Polską, bo taka inwestycja byłaby nieopłacalna. Mieli nadzieję, że nowa ustawa pomoże im skorzystać z infrastruktury dotychczasowego monopolisty. Samych placówek Poczta Polska ma ponad 8 tys., z czego połowę na terenach wiejskich. Jej listonosze jako jedyni docierają na głęboką prowincję, a czerwone skrzynki nadawcze stoją w najmniejszych miejscowościach.

 

To może być powód, że politycy postanowili bronić państwowego operatora tak długo jak się da i nie zliberalizowali rynku, jak w przypadku Telekomunikacji. Wówczas ta spółka została zobowiązana odpłatnie udostępniać swoje linie konkurentom, a stawki, jakich mogła za to żądać, ustalał regulator, czyli Urząd Komunikacji Elektronicznej. Tym razem UKE dodatkowej pracy nie będzie miał, bo rząd nie zmusi Poczty Polskiej do wynajmowania swojej infrastruktury prywatnym konkurentom. Skorzystają oni zatem z pocztowych central rozdzielczych, skrzynek nadawczych czy usług listonoszy, tylko jeśli sami porozumieją się z Pocztą Polską.

A ta do współpracy jest gotowa, ale na swoich warunkach. Chce, żeby konkurenci, płacąc za jej usługi, w pełni pokrywali koszty Poczty. Szansa na kompromis wydaje się marna, bo InPost, Polska Grupa Pocztowa oraz pozostali konkurenci znacznie ostrożniej wydają pieniądze. Ceny ustalone przez wielkiego rywala będą więc dla nich nie do przyjęcia.

Przerost zatrudnienia

Nowa ustawa jest zadziwiająco łaskawa dla Poczty Polskiej także w wielu innych punktach. Prywatni operatorzy mogą niby dostarczać wszystkie rodzaje przesyłek, ale mało kto skorzysta z ich usług, gdy będzie np. nadawał PIT albo pismo do sądu. Wciąż bowiem tylko stempel Poczty Polskiej zachowa urzędową moc i spowoduje, że dla urzędu liczyć się będzie data nadania, a nie rzeczywistego dostarczenia listu. Datownik prywatnej poczty pozostanie bezwartościowy.

Poza tym Poczta Polska traci jeden monopol, lecz zyskuje inny. Wykorzystując lukę w unijnych przepisach, posłowie zagwarantowali państwowemu operatorowi wyłączność na niektóre przekazy pocztowe. Dziś bardzo rzadko są używane przez klientów indywidualnych, ale wciąż powszechnie z tej formy wysyłania pieniędzy korzystają ZUS, KRUS czy instytucje opieki społecznej. Dotąd część z nich rozpisywała przetargi na takie usługi, które czasem wygrywały prywatne firmy. Teraz wszystkie urzędy będą musiały korzystać z Poczty Polskiej. Sam ZUS na wysyłanie przekazów wydaje rocznie prawie 300 mln zł. Prywatni konkurenci twierdzą, że po wyborze innego partnera mógłby zaoszczędzić nawet 50 mln zł. Na tym nie koniec przywilejów dla Poczty Polskiej. Jeżeli przedsiębiorstwa użyteczności publicznej zamówią u dotychczasowego monopolisty wysyłkę swojej korespondencji, nie zapłacą za tę usługę podatku VAT. Prywatne firmy, stając do przetargów rozpisywanych przez sektor państwowy, znajdą się zatem z góry na straconej pozycji, bo do swojej ceny muszą doliczyć 23 proc. VAT.

Mimo to Poczta twierdzi, że i tak będzie traciła na dostarczaniu listów. Została tzw. operatorem wyznaczonym, czyli przez co najmniej trzy lata jest firmą, która musi utrzymywać ogromną sieć placówek w całej Polsce i gwarantować, że za jej pośrednictwem można wysłać list, paczkę czy pieniądze do dowolnego miejsca w kraju. Jednak rząd zobowiązując Pocztę Polską do takiego poświęcenia, obiecuje jej również stworzenie funduszu kompensacyjnego. To jego boją się prywatni konkurenci, którzy będą musieli nawet 2 proc. swoich przychodów przeznaczać na wyrównanie strat, jakie ponosi Poczta utrzymując potężną sieć placówek i armię listonoszy – rocznie z tego powodu ma tracić ponad 600 mln zł. A jeśli fundusz kompensacyjny nie wystarczy, żeby tyle zebrać, jest jeszcze przewidziana w ustawie możliwość wspierania Poczty z budżetu państwa. Szefowie PP przekonują, że takie rozwiązanie to nic nadzwyczajnego. – W innych krajach europejskich, które przed nami zliberalizowały rynek, narodowi operatorzy też często ponoszą straty na usługach powszechnych – twierdzi Jerzy Jóźkowiak, prezes Poczty Polskiej.

Jednocześnie sam przyznaje, że mimo trwającego programu dobrowolnych odejść jego firma nadal cierpi na ogromny przerost zatrudnienia. W tej chwili Poczta daje pracę 93 tys. osób, a poradziłaby sobie bez 30 tys. z nich. Gdyby jednak rozpocząć masowe zwolnienia, całe przedsiębiorstwo zostanie sparaliżowane. Zadbają o to 73 związki zawodowe działające na Poczcie. Tylko jedna czwarta przychodów pochodzi od klientów indywidualnych, a aż trzy czwarte to zasługa firm. Dzięki nim Poczta zarabia na tyle dobrze, że może wyrównywać straty na tej działalności, do której kiedyś została stworzona. Poczta Polska przynosi rocznie zysk (ostatnio 120 mln zł), ale w porównaniu do skali obrotów, przekraczających 6 mld zł, jest on śmiesznie niski. Z własnych środków nie jest w stanie zebrać wystarczająco dużo pieniędzy, by wypłacić swoim pracownikom kilkudziesięciotysięczne odprawy i polubownie rozwiązać problem przerostu zatrudnienia, tak jak kiedyś zrobiono to z górnikami.

Bank Pocztowy

Na razie Poczta cieszy się z poprawy punktualności doręczania listów i paczek. Jest ona badana przez UKE, który co kwartał publikuje takie statystyki. Najgorzej wciąż firma radzi sobie z listami priorytetowymi, które powinny znaleźć się u adresata nie później niż następnego dnia roboczego po wysłaniu. W II kwartale br. udało się w takim czasie dostarczyć 71 proc. listów priorytetowych. To wciąż mało, ale dwa lata temu tak szybko dochodziła zaledwie co druga przesyłka wysłana jako pilna. Trzy dni robocze po wysłaniu doręczanych jest 85 proc. listów ekonomicznych. To również znacząca poprawa, bo w 2010 r. w takim terminie udawało się ich dostarczyć tylko dwie trzecie. Znacznie lepiej wyglądają statystyki dotyczące paczek. Nic dziwnego, bo na nich Poczta potrafi zarabiać i nie chce oddać firmom kurierskim całego rynku. Według UKE prawie 90 proc. paczek priorytetowych jest u adresata następnego dnia po wysłaniu, a wszystkie paczki ekonomiczne dochodzą najpóźniej po trzech dniach.

Rząd zliberalizował więc rynek, na ile musiał, ale nadal chce państwową pocztę chronić. Stąd pomysły ulg w podatku VAT czy zachęcania lub zmuszania państwowych przedsiębiorstw do korzystania z usług dawnego monopolisty. Zarząd firmy powtarza, że w ciągu kilku lat chciałby sprzedać część akcji na giełdzie, ale kontrolny pakiet na pewno zachowa Skarb. Jeśli ma zarobić na ograniczonej prywatyzacji spółki, tym bardziej zależy mu, żeby wartość firmy była jak największa. Jednak wiadomo, że skupiona na listach Poczta Polska nie ma szans na przetrwanie, a i dostarczanie paczek nie poprawi znacząco bilansu. Stąd pomysł, żeby Poczta szybko i ostro zaczęła rozwijać usługi finansowe. Tak postępowano w Europie Zachodniej i nikt nie żałuje.

Te usługi finansowe to przede wszystkim własny bank. Nie taki jak inne, ale dostosowany do charakteru Poczty, korzystający z ogromnej infrastruktury, czyli tysięcy urzędów rozsianych po całym kraju i dziesiątek tysięcy listonoszy, którzy mogą stać się agentami docierającymi do każdego domu i mieszkania.

Na podobny pomysł zachodnie poczty wpadły już dawno i teraz nie muszą się tak martwić uwiądem tradycyjnych usług. Deutsche Post zdążyła już nawet z ogromnym zyskiem sprzedać swój bank, który wcześniej przez lata rozwijała. Poczta włoska na usługach finansowych zarabia rocznie prawie 1,5 mld euro, a na ubezpieczeniach kolejne 400 mln. Na usługach pocztowych traci prawie 300 mln, ale i tak cała grupa przynosi ogromne zyski.

Nasz Bank Pocztowy to na razie mikrus przy swoich odpowiednikach z Francji czy Włoch, ale szybko rośnie. W 2011 r. liczba jego klientów przekroczyła milion, a w 2015 r. ma dojść do 3 mln. Zysk w ciągu pierwszych trzech kwartałów tego roku wzrósł o dwie trzecie i wyniósł ponad 27 mln zł. W przeciwieństwie do większości swoich konkurentów Bank Pocztowy nie bije się o bogatych i dobrze wykształconych mieszkańców wielkich miast. Stawia raczej na wieś i mniejsze miejscowości, na emerytów i rencistów, na małe firmy działające poza głównymi aglomeracjami – czyli na tych wszystkich, którzy dotąd konta w ogóle nie mieli albo bardzo rzadko z niego korzystali. Klientów przyciąga nie najnowocześniejszym serwisem internetowym czy kartą kredytową pozwalającą zbierać mile lotnicze, tylko listonoszem funkcjonującym jako darmowy bankomat czy płaceniem rachunków za prąd, gaz i telefon w pocztowym okienku bez prowizji.

W to, że Bank Pocztowy ma przed sobą przyszłość, wierzy nie tylko Poczta, ale też drugi współwłaściciel instytucji, czyli PKO BP, mający na razie 25 proc. akcji. Niedawno zaproponował nawet Poczcie, że chętnie odkupi jej udziały. Dotąd nie dostał odpowiedzi, ale na pozytywne rozpatrzenie prośby raczej nie powinien liczyć. Dla Poczty własny bank jest olbrzymią szansą na ocalenie biznesowego sensu istnienia i przynajmniej częściowe wykorzystanie tysięcy oddziałów, z których większość przynosi straty. Skoro i tak muszą być otwarte, bo tego wymaga państwo, trzeba w nich zamiast znaczków i pocztówek sprzedawać konta, ubezpieczenia i inne finansowe produkty. Bo to na nich, w przeciwieństwie do listów, da się dziś bardzo dobrze zarabiać.

Niedźwiedzia przysługa

Za dwa tygodnie znika monopol, na który do tej pory wszyscy narzekali, ale, niestety, mało kto zauważy zmiany. Gdyby rynek został zliberalizowany kilkanaście lat wcześniej, gdy każdy z nas wysyłał pocztówki z wakacji, dziesiątki kartek świątecznych i imieninowych czy papierowe listy do rodziny za granicą, o klientów PP rozgorzałaby prawdziwa walka. Dzisiaj większość Polaków zmian może nawet nie zauważyć. Wizyty na Poczcie często ograniczają się do odebrania urzędowego listu poleconego albo paczki z internetowego sklepu.

Wygląda więc na to, że państwo tak długo chroniąc Pocztę przed konkurencją wyświadczyło jej niedźwiedzią przysługę. Teraz, jeśli ma przetrwać, musi w przyspieszonym tempie zmienić się w nowoczesne przedsiębiorstwo, znaleźć nowe źródła zarabiania pieniędzy. Te stare odbierają jej i prywatni rywale, i nowe technologie tak szybko zmieniające nasz świat.

Polityka 50.2012 (2887) z dnia 12.12.2012; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Ludzie listów nie piszą"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną