Był czas, kiedy Szwecja znacząco wpływała na losy Europy i z jej potęgą musiały się liczyć wszystkie państwa. Doświadczyliśmy tego w Polsce w latach potopu. Od wojen napoleońskich Szwecja wycofała się z kontynentu i zajęła swoimi sprawami, z dobrym zresztą skutkiem. Przełamanie izolacji i przystąpienie do Unii Europejskiej było możliwe dzięki krótkotrwałej euforii, jaka zapanowała po zakończeniu zimnej wojny.
Już po obaleniu muru berlińskiego ówczesny minister spraw zagranicznych Sten Andersson pytany, kiedy Szwecja zacznie się starać o członkostwo w Unii, odpowiadał słowami biblijnego proroka Izajasza, że prędzej „będzie mieszkał wilk z barankiem, a lampart z koźlęciem będzie leżał”(Iz.11.6). Ten sam minister, wraz z ówczesnym premierem Ingvarem Carlssonem, składał w 1991 r. w Brukseli papiery akcesyjne, a od 1995 r. jest już Szwecja członkiem UE z poparciem 52,3 proc. uczestników ogłoszonego rok wcześniej referendum w tej sprawie.
Odsetek zwolenników szwedzkiego członkostwa nigdy później nie był już tak wysoki, a bywały lata, że spadał poniżej połowy. Nic dziwnego, że zgodnie z przewidywaniami zamiar zastąpienia korony szwedzkiej przez euro nie zyskał akceptacji większości społeczeństwa i został odrzucony w referendum w 2003 r. W zasadzie jest to wina polityków, a zwłaszcza ówczesnego rządu socjaldemokratycznego, który nie musiał się w tej sprawie odwoływać do vox populi. Tracąc poparcie społeczne, sądził jednak, że uda mu się dzięki temu utrzymać władzę, co też skończyło się fiaskiem. Szwecja ma najdłużej po II wojnie (bo od 2006 r.