Jakub Urbański zakończył karierę naukową po zrobieniu doktoratu z biologii molekularnej. Z przyczyn finansowych. Jego żona również jest naukowcem, więc ledwie wiązali koniec z końcem, dorabiając pisaniem artykułów popularnonaukowych i podróżniczych (to ich wspólna pasja). Nie były to jednak regularne dochody pozwalające utrzymać rodzinę, a ta właśnie miała się powiększyć.
Z pomocą przyszły – a właściwie przypełzły i przyfrunęły – owady. Urbański interesował się nimi od dawna. Hodował modliszki, a także jaszczurki i gekony. Wiedział więc, jakim problemem jest zdobycie dla nich różnorodnej, a szczególnie żywej karmy. Był też jednym z redaktorów portalu poświęconego terrarystyce. Zdawał sobie sprawę, że około 100 tys. Polaków ma takie hobby i podobne problemy. Dlatego kiedy urodziła się Julka, postanowił hodować karaluchy. I nie tylko. Założył przemysłową hodowlę owadów karmowych. – W Polsce byłem w zasadzie pionierem, pojechałem więc na przeszpiegi do Niemiec i Czech – wspomina.
Kiedy Jakub Urbański otwierał Fabrykę Owadów, 90 proc. żywej karmy na polskim rynku pochodziło z importu. Najpierw jednak naukowiec debiutujący w roli przedsiębiorcy napisał pierwszy w życiu biznesplan. Zdobył unijną dotację i wsparcie pomostowe na rok. Pieniądze z dotacji, oszczędności i pożyczek u rodziny pokryły wydatki związane z wynajęciem 300 m kw. powierzchni w poprzemysłowym budynku na warszawskim Grochowie i budową „linii produkcyjnej”.
Przestrzeń zaizolowana została styropianem, okna osłonięte czarną folią. Z płyty osb powstał system półek, na których stoją terraria i owadzie „mieszkania” zrobione z plastikowych pudełek z Ikei. W niektórych umieszczone są wytłoczki na jajka służące owadom za schronienie, inne wypełnione są mieszaniną torfu, ziemi i butwiejących liści.