Politycy są pełni optymizmu. Barack Obama rozpoczynającym się negocjacjom z UE poświęcił obszerny fragment orędzia o stanie państwa. Przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso i prezydent Rady Europejskiej Herman Van Rompuy uznali negocjacje za wydarzenie przełomowe. Obie gospodarki to połowa PKB świata i trzecia część obrotów handlowych. Każdego dnia między obu brzegami Atlantyku przepływają towary i usługi o wartości 2,7 mld dol. Wzajemne inwestycje zagraniczne dają pracę 6,8 mln osób. Dlatego politycy już liczą korzyści, jakie może przynieść Transatlantyckie Porozumienie o Handlu i Inwestycjach.
Prezydent USA ocenił, że umowę uda się wynegocjować w dwa lata. Eksperci mają co do tego wątpliwości. Gra idzie o wielkie pieniądze i wbrew pozorom nie dotyczy opłat celnych. Te bowiem nie są dziś wysokie. Po stronie UE nieco wyższe i zróżnicowane w zależności od kategorii dóbr, ale średnia stawka to ok. 3 proc. Problemem są rozmaite inne przeszkody, zwane barierami pozataryfowymi – odmienne przepisy, standardy, procedury, formalności, które ograniczają wzajemny dostęp do rynku i znacznie podnoszą koszty wymiany. Próby ich likwidacji podejmowane są co najmniej od 15 lat, kiedy to podpisane zostało unijno-amerykańskie Transatlantyckie Porozumienie Gospodarcze.
Lista barier jest długa, zwłaszcza że umowa ma obejmować nie tylko wymianę towarów i usług, ale także przepływ kapitału oraz inwestycje bezpośrednie. Obok problemów z własnością intelektualną (prawa autorskie, patenty, programy komputerowe itd.) czy rolnictwem (rośliny GMO, stosowanie hormonów w hodowli) szczególnego uregulowania wymagają sprawy dotyczące przemysłu samochodowego. To przedmiot szczególnej troski USA, ale dziś jeszcze bardziej UE, bo rynek na Starym Kontynencie skurczył się do poziomu z lat 80.